12.9 C
Ustroń
poniedziałek, 21 kwietnia, 2025

Bliżej natury: Rozważania wiosenno-wielkanocne o… śliwach

Rozważania wiosenno-wielkanosce o… Śliwkach

Czas świąt Wielkanocnych oraz świąteczny numer Ustrońskiej trochę zobowiązują, aby podjąć jakieś tematy związane z tym okresem. Kiedy piszę te słowa (w pierwszych dniach kwietnia), w naszej przestrzeni kulturowo-komercyjnej, że tak ją nazwę, coraz śmielej pcha się przed oczy cały wizualno- graficzny i symboliczny wielkanocny „zwierzyniec”. Te wszystkie zajączki, jajka- -pisanki i kurczaczki, zza których wyzierają pęki wierzbowych kotków-bazi, czasem z dodatkiem narcyzów i tulipanów, a bywa że i krokusów na żywozielonej trawce i w pełni rozkwitu. Jednak zainspirowany wczesnowiosennymi wędrówkami po drogach, polach i bezdrożach Śląska Cieszyńskiego, nagłym nawrotem chłodów i zimy (jak to zwykle barwnie opisują różne telewizyjne „pogodynki” i „chmurki”), a przede wszystkim zupełnie przypadkową lekturą pewnego wiersza pomyślałem, że może zupełnie inne niż te tradycyjne – niejako oklepane – rośliny zasługują na miano symbolu wiosny, a poniekąd i Wielkanocy.Pod warunkiem oczywiście, że brać będziemy pod uwagę nie tylko i wyłącznie wielkość kwiatów czy ich intensywne barwy, wyróżniające się na pozimowym i szaroburym tle.

Na takie symboliczne docenienie i uznanie zasługują skromni i przez większą część roku mało rzucający się w oczy przedstawiciele rodzaju Prunus – śliw, a konkretnie tarnina i ałycza. To bardzo zżyta i mocno powiązana więzami pokrewieństwa „rodzinka”, licząca ponad 200 gatunków drzew i krzewów. Mam wrażenie, że pod łacińską nazwę Prunus dosyć powszechnie kojarzymy śliwy, może jeszcze wiśnie i czereśnie. Osoby bardziej wyrobione botanicznie i dendrologicznie dodadzą morele, brzoskwinie i czeremchy, a pasjonaci ogrodnictwa i ogrodów dorzucą jeszcze migdałowce, migdałki i laurowiśnie. Na pozór to zestawienie trochę od Sasa do Lasa, ale dla botaników-dendrologów wszystko to bardzo blisko spokrewnione gatunki, od jakiegoś czasu wrzucane do jednego worka z napisem Prunus. Jednymi z ich wielu wspólnych cech są podobnie zbudowane kwiaty oraz owoce z pestkowatymi nasionami, zawierającymi amygdalinę, która rozkładając się przechodzi w trujący cyjanowodór.

Oczywiście większość powyższych gatunków kojarzymy z racji ich jadalnych owoców, jakie dają udomowione gatunki i odmiany. Po tysiącleciach uprawy i krzyżowania na ogół nie da się jednoznacznie ustalić ich historii i pochodzenia. Zostawię jednak na boku rozważania o smakowitości różnych odmian śliw i moreli, soczystości czereśni (tak docenianej przez wiele owadów i ptaków, co roku ścigających się z ludźmi o zjedzenie jak największej ilości z każdego drzewa), jak i ożywczą cierpkości wiśni, którą doceniają amatorzy i miłośnicy zarówno różnorakich dżemów i powideł, jak i soków oraz – last but not least – nalewek. Dziś chciałbym zwrócić uwagę na gatunki śliw, których pożyteczność i walory użytkowe są jakby mniej oczywiste, nie tak łatwe do przełożenia na walory smakowe.

Na pierwszy rzut oka niewielkie kwiaty tarniny i ałyczy (od 1,5 do 2,5 centymetrów średnicy, większe u ałyczy) nijak nie mogą konkurować o naszą uwagę z kwitnącymi prawie w tym samym czasie magnoliami. To przecież magnolie robią – przyznaję, że zasłużoną – karierę w parkach i ogrodach, a także w mediach na wyścigi rozpisujących się o urodzie ich kwiatów. W mojej opinii – urodzie w przypadku wielu odmian nazbyt nachalnej, powiedziałbym, że czasem wręcz krzykliwej i jarmarcznej. Ale magnolie często płacą słoną cenę za budzącą ochy i achy wielkość i barwę swych kwiatów, uwiecznianą wiosną na zapewne milionach i miliardach zdjęć. Wystarczy bowiem nieco tylko większy spadek temperatury poniżej zera i zamiast bieli, różów, czerwieni i purpur ich nagie, pozbawione liści „szkielety” konarów i gałęzi nagle przyozdabia brąz zważonych wiosennymi przymrozkami płatków. Tymczasem wspomniane tarniny (i ałycze) z przymrozków, a nawet z większością wiosennych mrozów nic sobie nie robią. Owszem, biel ich kwiatów niezbyt kusi, nie mami, nie rzuca się nadmiernie w oczy, chociaż osoby bardziej uwrażliwione na barwy i kolory tego świata dostrzegają, że czasem biały ma delikatny różowy odcień, czasem dyskretnie różowy jest jedynie kielich kwiatu, czyli najbardziej zewnętrzna i zwykle zielona jego część. Jako osoba mało wrażliwa na barwne niuanse i dyskretne odcienie bieli muszę zaufać autorom monumentalnej „Dendrologii” (W. Seneta, J. Dolatowski, J. Zieliński), którzy tak piszą o kwitnących tarninach: Wczesną wiosną, często w przenikliwe chłody, wśród pól rozkwitają kępy i smugi tarniny; odcień bieli kwiatów obejmuje całą gamę – od „zimnych” i przenikliwie, uderzająco białych, przez zielonkawobiałe, po żółtawe i „ciepłe”. Do przenikliwych chłodów, które tarninie nie straszne, nawiązuje Zbigniew Herbert w wierszu zatytułowanym – a jakże! – „Tarnina”: Wbrew najgorszym przewidywaniom wróżbitów pogody / – szeroki klin polarnego powietrza wbity po nasadę w powietrze – / wbrew instynktowi życia świętej strategii przetrwania / (…) tarnina rozpoczyna solowy koncert / w zimnej pustej sali (…). Ta zimna pusta sala to po prostu zdająca się jeszcze tkwić w zimowym uśpieniu „reszta” przyrody, na której tle biel tarninowych (ale i ałyczowych!) kwiatów cudownie się wyróżnia. Największe – przynajmniej na mnie – wrażenie robi obfitość kwiatów, które często zdają się oblepiać gałęzie, oraz pora kwitnie, kiedy to uśpionym w pączkach liściom tarniny i ałyczy żadne rozwijanie się jeszcze „nie w głowie”. Robert Macfarlane – jeden z moich ulubionych pisarzy piszący o wędrowaniu, krajobrazie i przyrodzie – w nieprzetłumaczonej wciąż na język polski książce „Landmarks” zwraca uwagę, w niektórych regionach Anglii znane jest specyficzne określenie tej pory roku – blackthorn winter, czyli tarninowa zima, kiedy to odczuciu dojmującego ziąbu towarzyszy pokrzepiający widok biało ukwieconych tarnin.

Tarnina lubi gleby suchsze i uboższe, porasta brzegi lasów, na miedzach wśród pól czy wzdłuż polnych dróg tworzy zbiorowiska zwane czyżniami. Jest rośliną ekspansywną i pionierską, czyli pojawia się prawie jako pierwsza i dzielnie kolonizuje dane miejsce, mimo że jest to krzew lub drzewko o wzroście mikrym i nikczemnym, ledwo dorastając do 3-4 m wysokości. Ale za to ma „walory obronne” – mocne cierniste pędy sprawiają, że idealnie nadaje się do tworzenia gęstych i kłujących płotów i ogrodzeń (żywych i martwych, czyli układanych ze ściętych gałązek), a niegdyś wręcz zasieków skutecznie stawiających opór wrogom próbującym je z marszu i bez żadnego przygotowania sforsować.

W krajobrazie łatwo pomylić tarninę z kwitnącą również na biało, równie obficie i w tym samym czasie ałyczą. Ałycza to bliski krewny tarniny, ale od niej większy, bowiem może przybierać postać całkiem sporego drzewka, o wysokości nawet 8-10 metrów. Ałycza bardziej panoszy się w krajobrazie, jest prawie wszędobylska, a na dodatek powszechnie wykorzystywana w szkółkarstwie i sadownictwie jako podkładki pod śliwy „lepszych”, bo dorodniejszych i dających smaczne owoce odmian. Ałycze również bywają czasem cierniste, za kwitają nieco wcześniej od tarniny. Jesienią pokrywają się obficie niedużymi, żółtymi lub czerwonofioletowymi owocami-śliwkami, zwanymi często, aczkolwiek błędnie „mirabelkami”, chociaż to nazwa konkretnej odmiany śliwy domowej, o owocach zdecydowanie słodszych i miąższu łatwo oddzielającym się od pestki. Owoce tarniny
z kolei to „tarki”, czyli śliwki małe, granatowe, z zielonkawym i cierpkim miąższem, nabierające słodyczy dopiero po pierwszych mrozach.

Z przyrodniczego punktu widzenia tarniny i ałycze, tworzące często gęste zarośla i skupiny, mają pierwszorzędne znaczenie w krajobrazie rolniczym i otwartym jako idealne schronienie dla wielu drobnych zwierząt, źródło nektaru i pyłku dla wygłodniałych po zimie owadów, swego rodzaju „osłony” przed przenikliwym, wiosennie zimnym wiatrem, a ich rozległe i płytkie korzenie skutecznie chronią glebę przed erozją. No i te wiosenne „wrażenia estetyczne”, czyli feerie białych kwiatów, które Herbert we wspomnianym powyżej wierszu porównuje do zamieci oślepiającej, grzbietu fali czy aureoli bez głowy!

Ałycza zdaje się mieć minimalną przewagę nad tarniną, jeśli chodzi o walory estetyczne bądź dekoracyjne – ma kilka odmian ozdobnych, wśród których chyba najpopularniejszą i często sadzoną w przydomowych ogrodach, miejskich parkach i zieleńcach, jest odmiana „Pissardii” (której kariera rozpoczęła się już w roku 1880). Zwykle to całkiem spore drzewka (do 7 m wysokości), z gęsto rosnącymi gałęziami, tworzącymi koronę o kulistym lub jajowatym kształcie. Zdobne są ciemne czerwonopurpurowe lub bordowofioletowe liście, a wczesną wiosną – zwykle już na przełomie marca i kwietnia – jasnoróżowawe      (w miarę przekwitania nieco bielejące) kwiaty. Ałycze tej odmiany prezentuje się niezwykle efektownie, a w pełni kwitnienia są masowo odwiedzane przez pszczoły.

Kiedy tak błąkam się tu i ówdzie po naszym regionie i podziwiam kwitnące tarniny i ałycze, do głowy nieuchronnie przychodzi mi myśl, że smutna byłaby wiosna i cały około wielkanocny czas, gdyby wszystkich tych ałyczy i tarnin nagle zabrakłoby w naszym otoczeniu…
Tekst i zdjęcie: Aleksander Dorda

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Zobacz również

Ostatnie artykuły

Skip to content