Po raz kolejny w cyklu „Bliżej natury” bohaterami artykułu będą pszczoły – te miodne i te dzikie. Do znudzenia, nieprawdaż? No bo ileż razy można „mielić” ten sam temat? Ależ można, można… I to przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze – chyba trudno o inne owady, a być może i zwierzęta w ogóle, którym tak wiele zawdzięcza człowiek i od których tak mocno jest zależny. I po drugie – tym razem będzie mowa tyleż o pszczołach, co o ich wrogach, a konkretnie o jednym z wielu dybiących na pszczele życie.
Jestem przekonany, że kiedy mowa o pszczołach, to zdecydowanej większości z nas przychodzi na myśl po prostu pszczoła miodna, czyli mieszkanka uli i pasiek. A jak pszczoła miodna, to i oczywiście miód, wosk pszczeli, kit pszczeli (propolis), pyłek, pszczele mleczko i oczywiście pszczeli jad, który znajduje zastosowanie m.in. w medycynie i kosmetyce. Cała ta produkcja dóbr, które człowiek pszczołom de facto podkrada… No, dobra, niech będzie, że tylko pszczołom zabiera, oferując im w zamian „wikt i dach nad głową”, czyli ule, czasem podwózkę w pobliże jakiegoś intratnego źródła pokarmu, czasem dożywianie cukrem, a przede wszystkim zapewnia ochronę przed czyhającymi na pszczoły rozlicznymi pasożytami i chorobami. Ale wszystkie wymienione powyżej pszczele pożytki to w istocie niejako produkty uboczne (pszczołom niezbędne do życia!) ciężkiej i podstawowej pracy, jaką te małe owady wykonują dla człowieka, czyli zapylania licznych gatunków roślin, w tym bodaj większości tych, które są dla nas źródłem pożywienia. Wystarczy uświadomić sobie, że na szerokości geograficznej, na której leży Polska, zdecydowana większość gatunków roślin (ok. 78%) jest zapylana przez owady! W naszym kraju uprawianych jest co najmniej 60 gatunków roślin, których plonowanie jest zależne od owadów jako zapylaczy – są wśród nich w zasadzie wszystkie podstawowe rośliny sadownicze, rzepak, gryka, a także wiele ziół i warzyw. I tak się składa, że dla tychże roślin to właśnie pszczoły – zarówno te miodne, hodowane przez człowieka, jak i pszczoły zwane dzikimi, do których zaliczają się trzmiele i pszczoły samotnice – są najważniejszymi zapylaczami. Oczywiście Polska nie jest żadnym wyjątkiem, jeżeli chodzi o uzależnienie od pszczół. FAO, czyli Organizacja Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa szacuje, że na całym świecie 100 gatunków roślin zapewnia człowiekowi mniej więcej 90% żywności pochodzenia roślinnego. Aż 71 spośród tej setki to gatunki zapylane przede wszystkim właśnie przez pszczoły. Inne szacunki mówią, że od pszczół zależy około ⅓ światowej produkcji żywności. Dzikie pszczoły, chociaż zdają się odgrywać tylko uzupełniającą rolę wobec pracy pszczoły miodnej, to stanowią główną „siłę” zapylającą niektórych ważnych dla człowieka roślin. Na przykład lucernę pszczoły miodne omijają ze względu na budowę kwiatu i mechanizm jego otwierania, więc kwestia jej zapylania praktycznie w pełni spoczywa na barkach (czytaj: skrzydłach) trzmieli oraz na przykład miesierki lucernówki, czyli jednej z dzikich pszczół.
Warto poznawać wszystkie pszczoły i o wszystkie dbać, a delektując się pszczelim miodem (w różnej postaci) pamiętać o roli i znaczeniu nie tylko dla człowieka wielu dzikich „bliskich i dalekich krewnych oraz znajomych” pszczoły miodnej (w Polsce według różnych źródeł występuje ok. 470-490 gatunków dzikich pszczół). Tym razem jednak zapraszam do poznania nie samych pszczół, ale jednego z ich naturalnych wrogów, którego przedstawiciele ostatnio dosyć często wpadali mi w oko (nie dosłownie!) i przed obiektyw aparatu fotograficznego.
Kiepski ze mnie entomolog, a już z pewnością żaden znawca pszczół i chrząszczy, ale pokuszę się o stwierdzenie, że trudno o inne stworzenie, którego sama nazwa podkreśla wrogi stosunek do pszczół – to barciel pszczołowiec, czasem zwany barcielem pszczelim, pszczołojadem, pszczółkowcem, a z racji gęstych i krótkich włosków na całym ciele także owłosiakiem. Jest to chrząszcz z rodziny przekraskowatych, któraż to nazwa z kolei kojarzy mi się z czymś krasnym, czyli po prostu czerwonym i pięknym. „Czerwony i piękny” – to stwierdzenie jest bodaj najkrótszym, ale przy tym i dokładnym opisem zewnętrznego wyglądu barciela pszczołowca. Ten całkiem sporych rozmiarów (do 10-16 mm długości ciała) i smukły chrząszcz ma czerwone, rzucające się w oczy pokrywy skrzydeł. Jaskrawość czerwieni podkreślać się zdają dwie czarne przepaski, aczkolwiek wariantów układu tych przepasek, a czasem tylko plam jest całkiem sporo. O ile nazwa rodziny nawiązuje do barwy chrząszcza, to jego nazwa rodzajowa barciel wywodzi się od barci, czyli miejsc, w których bywał dawniej znajdywany, a gatunkowa – pszczołowiec – od jego pokarmowych preferencji, bowiem pszczołami się po części odżywia.
Dorosłe, charakterystycznie ubarwione barciele wypatrzeć stosunkowo łatwo, gdyż są aktywne za dnia i lubią przesiadywać w promieniach słonecznych na kwiatach. Szczególnie chętnie (przynajmniej według moich spostrzeżeń) odwiedzają kwiatostany podagrycznika pospolitego, marchwi zwyczajnej, krwawnika pospolitego i świerzbinicy polnej. Można odnieść wrażenie, że przy tych rzucających się w oczy barwach, barciele nie wydają się ukrywać, wręcz manifestują swoją obecność. Dlaczego? Jaskrawe kolory ciała to taka przyrodnicza, międzygatunkowa wiadomość wysyłana wszem i wobec, że tak wystrojone stworzenie jest co najmniej niesmaczne, a być może i trujące, dlatego nie warto się nim zbytnio interesować, a już na pewno nie zjadać. Czasem tak jest w rzeczywistości, a czasem jakiś gatunek wykorzystuje jaskrawe ubarwienie, aby tylko za trującego i niesmacznego uchodzić. W przypadku barciela stwierdzono, że można w ciele dorosłych owadów znaleźć trującą kantarydynę (i jej pochodne). Zdaje się jednak, że same barciele jej nie produkują, ale niejako pozyskują zjadając w nią „wyposażone” chrząszcze z rodziny zalęszczycowatych czy muchówki z rodziny błyskleniowatych, śmietkowatych lub ziemiórkowatych. Dorosłe barciele nie tylko polują na inne owady, ale bywają również kanibalami i zjadają swych mniej ostrożnych pobratymców, ale równie chętnie objadają się pyłkiem kwiatowym. Jak ktoś to dowcipnie podsumował – ich życie toczy się wokół kwiatów i na kwiatach.
Zupełnie inny styl życia mają larwy, którym do kwiatów bardzo daleko. Samice barciela składają jaja do gniazd wielu gatunków samotnie żyjących dzikich pszczół – murarek, lepiarek, pszczolinek czy miesierek, ale także os samotnic – bolic, kopułek czy innych żądłówek, np. grzebaczowatych. Larwy barciela zwane są kleptopasożytami, gdyż zjadają zapasy zgromadzone przez pszczoły i osy w komórkach lęgowych (pyłek, nektar, ale również żywe, sparaliżowane ofiary będące pokarmem dla larw os), ale i drapieżnikami, bowiem równie chętnie pożerają jaja, larwy i poczwarki pszczół i os, do których gniazd zostały złożone. Larwy barciela są oczywiście zdolne do życia w ulach pszczół miodnych
i w ciągu trwającego przynajmniej rok rozwoju zjadają od 4 do 10 pszczelich larw i poczwarek, a także osobników dorosłych. Skutecznie przy tym chronią się przed żądłami swych gospodyń, gdyż pachną jak pszczele larwy. Dawniej barciel pszczołowiec uchodził za poważnego szkodnika pszczoły miodnej, ale teraz przeważa pogląd, że zjada przede wszystkim osobniki chore i słabe, a i jego larwy spotyka się w ulach bardzo rzadko. Ba, pojawiają się wręcz głosy, że ze względu na coraz rzadsze ponoć występowanie, barciel pszczołowiec powinien zostać objęty ochroną gatunkową. Tekst i zdjęcie: Aleksander Dorda