Są słowa – pojęcia bądź nazwy, które nawet wypowiadane w myślach, samym swym brzmieniem – zwykle jakby „twardym” od zbitek spółgłosek, często „chrzęszczącym” dwuznakami – wywołują (zapewne nie tylko u mnie) całą masę przeróżnych skojarzeń, jakże dalekich od przedmiotów czy też stworzeń, do których się odnoszą. Ot, na przykład taki gargulec lub rzygacz – w zasadzie z samymi tak nazywanymi przedmiotami mam do czynienia zapewne nie częściej niż raz w roku. Ale jakoś lubię te słowa, mam niejaki do nich sentyment i bywa, że „gargulce” i „rzygacze” spotykam często, prawie każdego dnia, bo takie skojarzenia budzą we mnie mijane przedmioty, a nawet (aż wstyd się przyznać) i ludzie.
Podobnie mam z krogulcem. Dla mnie to coś żylasto-sękatego, niby pochylonego, gdzieś na granicy przygarbienia czy wręcz garbatości, ale skrywającego jakąś wewnętrzną siłę, moc, która w mgnieniu oka może zostać uruchomiona. Pod wpływem słowa krogulec wyobraźnia zwykle podsuwa mi obraz chudego starca przygiętego do ziemi, wspartego na sękatym kosturze, z krogulczym (a jakże!) nosem. Z sylwetki tej emanuje drzemiąca energia, żadna tam chorowitość czy słabość, ale ukrywająca się na pierwszy rzut oka vis vitalis, gotowa w każdej chwili – na przykład zagrożenia – eksplodować… Dziwaczne skojarzenia, nieprawdaż? No, ale co zrobić, tak po prostu mam i trudno mi wyjaśnić skąd takie, a nie inne obrazy „krogulców” błąkają się w mej głowie. Do dziś zresztą, kiedy sięgam po „Czarnoksiężnika z Archipelagu” – jednej z ksiąg opowieści o Ziemiomorzu Ursuli K. Le Guin – to zawsze odczuwam na początku lektury pewien czytelniczy niepokój, swoisty dysonans poznawczy. Bohaterem książki jest przecież na początku chłopiec, później mężczyzna zwany Krogulcem właśnie, co nijak się ma do moich z tym słowem „starczych” skojarzeń. Ba, przecież krogulec to ptak, sprawny drapieżnik i lotnik, co o się zowie, taka pomniejszona kopia jastrzębia (często wręcz krogulca zwą jastrzębiem wróblarzem, z racji podobieństwa do większego kuzyna z jednej strony i preferencji pokarmowych z drugiej). Ale jak się ma realny i piękny ptak o smukłej sylwetce do mojego wyobrażonego starca? Doprawdy nie potrafię tego racjonalnie wytłumaczyć. Chyba to się jednak zmieni, bowiem od kilku tygodni krogulec bywa częstym gościem w moim ogrodzie i być może wreszcie na słowo „krogulec” wyobraźnia od razu będzie podsuwała mi obraz tego skrzydlatego myśliwego.
Jeden z ogrodowych karmników zawiesiłem tak, aby był widoczny z kuchennego okna. Pod oknem znajduje się zlewozmywak, a ja jakoś nigdy nie pałałem nadmiernym entuzjazmem do pracy „na zmywaku”, również tym we własnej kuchni. Jednak ku swemu zaskoczeniu, odkąd z okna doskonale widać karmnik, samemu będąc w zasadzie niewidocznym dla karmnikowych stołowników, to jakoś często staję przy zlewozmywaku. A skoro oczy, uszy i umysł skupiają się na tym, co się przy karmniku i wokół niego dzieje, to z czasem ręce same zaczęły się zajmować jakimiś drobnymi kuchenno-zlewozmywakowymi sprawami. W efekcie moje osobiste przyrodnicze przyjemności udało się połączyć z ogólnodomowymi pożytkami!
A jest co w tym moim karmniku obserwować! Jak tylko spadł śnieg, od razu karmnik, grab, na którym zawisnął i pobliską gęstą grupę zimozielonych laurowiśni zaczęło „okupować” całkiem liczne stadko mazurków. Do nich szybciutko dołączyły bogatki, modraszki, sikorki ubogie, raniuszki oraz kosy. Czasem z wizytą wpada rudzik, a czasem garstka wróbli. Sporo zamieszania pośród tego ptasiego drobiazgu sprawiają nad wyraz regularne odwiedziny sójek oraz dzięciołów dużych. Całość stołowników uzupełnia dystyngowany, ale czujny bażant, wyjadający spod drzewa to, co inne ptaki z karmnika wyrzuciły lub po prostu z własnej nieostrożności upuściły. I tak to się toczy dzień po dniu – ptasi ruch, gwar i nieustające przepychanki przy karmniku po jednej stronie okna, a po drugiej, tej „kuchennej” ja, zaabsorbowany obserwowaniem ptasiej ferajny i zmywaniem naczyń na ten przykład.
Pewnego dnia dosłownie na chwilę odwróciłem wzrok od karmnika. Do dziś mam wrażenie, że coś kontem oka wówczas dostrzegłem, coś przemknęło, jakiś szybki niczym mgnienie oka cienioruch. Kiedy ponownie podniosłem wzrok, za kuchennym oknem uderzyła mnie nagła pustka i jakaś taka „głośno wybrzmiewająca” cisza wokół drzewa, laurowiśni i karmnika. Żadnego ptaka! Żadnego? Chwila, chwila… Na betonowym słupku ogrodzenia przysiadł ptak zdecydowanie większy od dotychczasowych, przeciętnych gości mojego karmnika, o niedającej się z niczym innym pomylić sylwetce ptasiego drapieżnika. Tak, to był on – krogulec, a w zasadzie, jak się nieco później okazało, ona – pani krogulcowa… Chociaż przyznać muszę, że zaskoczony przez chwilę pomyślałem o pustułce – na swoje usprawiedliwienie dodam, że krogulce mam „nieopatrzone”, bowiem po raz pierwszy zobaczyłem ten gatunek tak wyraźnie i z tak bliska.
Krogulce charakteryzują się bardzo dużym dymorfizmem płciowym – samice znacznie różnią się od samców, zarówno upierzeniem, jak i wielkością. Kilka cech jest wspólnych dla obu płci. W locie uwagę zwraca długi ogon, zawsze dłuższy niż szerokość skrzydeł, które są „tępo” zakończone, dość szerokie i krótkie. Skrzydłami krogulec uderza szybko i gwałtownie wznosząc się, a później spokojnie szybuje i powoli opada. U obu płci pierś jest intensywnie prążkowana, wyraźne są również grube prążki na ogonie i skrzydłach, a u siedzących ptaków – często widoczne są białe plamki na wierzchu ciała. Samiec jest zadecydowanie mniejszy, z wierzchu niebieskoszary, z rdzawopomarańczowymi policzkami i prążkami na piersi i brzuchu. Samica jest szarobrązowa z wierzchu, z jasnymi policzkami i żółtymi tęczówkami. Ptaki w pierwszym roku życia są brązowawe i zamiast prążkowania na piersi mają podłużny rysunek w kształcie kropli.
Krogulce to ptaki zwinne, obdarzone umiejętnością unikania przeszkód podczas lotu, a osiągnięcie prędkości nawet 100 km/h nie jest dla nich niczym nadzwyczajnym. Nad wyraz sprawnie manewrują pomiędzy konarami i gałęziami drzew i krzewów, co zapewniają im szerokie i krótkie skrzydła. To kluczowe umiejętności dla drapieżnika, lubującego się w polowaniach w lasach oraz w sadach i ogrodach, czyli dokładnie tam, gdzie zwłaszcza zimą przebywa mnóstwo małych ptaków, stanowiących przysmak krogulców. Polują na nie z zaskoczenia, siedząc w ukryciu, czekając na sprzyjający moment do ataku. Na otwartych przestrzeniach potrafią lecieć nisko, tuż nad ziemią, kryjąc się za krzewami czy w zagłębieniach terenu. Znane sobie karmniki krogulce obserwują i odwiedzają regularnie (o czym naocznie sam się przekonuję), a jeśli ptasia stołówka jest odpowiednio ustawiona, to potrafią atakować w taki sposób, aby spłoszony ptasi drobiazg rozbijał się o szyby okien czy tarasowych drzwi i stanowił łatwą zdobycz. Zimą krogulec aby przeżyć, musi codziennie spożyć łup wielkości dwóch wróbli… Nic więc dziwnego, że chociaż w karmnikach sypiemy ziarna, wykładamy owoce, czasem wieszamy tłuszczowe kule czy płaty surowej słoniny, to i tak w wielu przypadkach przyciągniemy również i odżywiające się zupełnie innym pokarmem krogulce.
Ponoć „każdy karmnik ma swojego krogulca”. Ma i mój, ale takie jest po prostu dzikie życie, w którym czasem jesz, a czasem stajesz się czyimś pokarmem…
Tekst i zdjęcie: Aleksander Dorda