JÓZEF SIEDLOCZEK – PIERWSZA OFIARA ZBRODNI 9 LISTOPADA 1944 R.

Niemal pół roku temu zrealizowaliśmy przedsięwzięcie, związane z upamiętnieniem 80. rocznicy listopadowej tragedii – rozstrzelania 34 mieszkańców Ustronia 9 listopada 1944 roku przez hitlerowców. Powstał film dokumentalny oraz publikacja, a po nagłośnieniu wydarzenia wypłynęły na światło dzienne kolejne fakty. Dziś opowiem Czytelnikom o młodym Józefie Siedloczku oraz jego rodzinnym domu.
Ten 24-letni ustroniak był jedną z najmłodszych ofiar hitlerowskiego mordu, a ponadto zginął jako pierwszy tego mrożącego krew w żyłach poranka. Jak zapisała w swym pamiętniku Maria Dustor, przybyły wówczas do Ustronia dwa samochody ciężarowe z czarnymi plandekami, pochodzące z cieszyńskiej siedziby gestapo. Jeden skierował się na Zawodzie, drugi zaś podążył w stronę Brzegów. Teraz jednak wiemy, iż samochód pojechał nieco dalej, ponieważ Siedloczek został rozstrzelany tuż pod siedzibą Nadleśnictwa, gdzie mieszkał wraz z rodziną.


Matka Józefa, Anna Siedloczek, urodziła się w 1894 r. Była córką Ewy z domu Tomiczek i Jana Siedloczka, syna hamernika zatrudnionego w Młotowni „Teresy” w Polanie. Ewa i Jan opuścili czworaki w Polanie, osiedlając się w drewnianym domku na Brzegach, który już dziś nie istnieje, a znajdował się przy ul. Lipowej 10. Gdy Anna Siedloczkówna dorosła, podejmowała zatrudnienie jako służąca. W 1917 r. w Krasnej koło Cieszyna urodziła syna Rudolfa. Następnie podążyła do Karwiny, gdzie już wcześniej osiedlił się jej brat. Tam też, 11 lutego 1920 r., przyszedł na świat jej drugi syn Józef, czyli bohater tej opowieści. Obaj bracia spędzili zatem dzieciństwo w Karwinie. W 1929 r. Anna wraz z synami powróciła do Ustronia i poślubiła o 7 lat młodszego od siebie Michała Tomiczka. Początkowo rodzina zamieszkała w dawnym domu Anny pod nr 104, czyli przy obecnej ul. Lipowej 10, Michał zaś zatrudniony był w kamieniołomie na Poniwcu. W latach 30. XX w. otrzymał bardziej korzystną pracę w Nadleśnictwie, gdzie zajmował się powozami i końmi, pełnił także funkcję stangreta, wożąc nadleśniczego na spotkania. Przy tej okazji otrzymał służbowe mieszkanie w domu należącym do Nadleśnictwa. Dom ten był absolutnie wyjątkowy…

Powstał w latach 20. XIX w. jako jedyny obiekt murowany przy drewnianej Młotowni „Krystyny”, która dała początek Walcowni „Hildegardy” w miejscu późniejszego Nadleśnictwa. Dom o grubych murach wzniesiony był z kamieni, a usytuowany tuż nad groblą tamtejszego stawu. Przylegała do niego podłużna szopka na węgiel i opał, na końcu której znajdowało się wejście do piwnicy. Do piwnicy schodziło się po szerokich schodach, a na dole ciągnął się długi na kilkanaście metrów korytarz, wysoko sklepiony z czerwonej cegły. Po bokach znajdowały się nisze na warzywa, zaś we wnękach ściennych stały na drewnianych półkach słoiki z zapasami. Dom przedzielony był przelotową sienią. Po obu jej stronach znajdowały się dwa mieszkania, z których każde obejmowało dwie izby i kuchnię. Z jednego z mieszkań poprzez wejście pod podłogą również można było dotrzeć do piwnicy. W sieni domu stały żarna, w czasie okupacji schowane w piwnicy. Za bramą, po przeciwnej stronie drogi, znajdował się sad. Tam też koszono trawę, a wysuszone siano stanowiło pokarm dla kóz i królików oraz wypełnienie sienników. Anna i Michał Tomiczkowie doczekali się jeszcze dwóch córek – Gertrudy i Marii. Gertruda wspominała, iż brat Józek, przez przyjaciół zwany „Buba”, świetnie jeździł na nartach i był bardzo pedantyczny. Należał do Robotniczego Stowarzyszenia Kulturalno-Oświatowego „Siła”.
Rodzinny spokój przerwała okupacja. W tym czasie Józef zatrudniony był w kamieniołomie na Poniwcu, prowadzonym przez Brunona Olowsona. Tam należał do siatk pomagającej partyzantom. Jesienią 1943 r. został osadzony, wraz z 60 mężczyznami z okolicy, w obozie zagłady w Oświęcimiu w charakterze zakładnika. Przebywali tam w dniach od 9 do 17 września 1943 r., po czym zostali zwolnieni w niewyjaśnionych okolicznościach (sprawę opisywałam w GU nr 48 z 5.12.2024).
9 listopada 1944 r. o 4 nad ranem w domu Tomiczków pojawiła się niemiecka policja, waląc uprzednio w drzwi kolbami karabinów. Józef został siłą wyprowadzony z domu. Oprawcy przeszli z nim na drugą stronę drogi, kierując ku Polanie. Jego miejsce kaźni wyznaczono 100 m od domu i 50 m od głównego budynku Nadleśnictwa, w lokalizacji dzisiejszego przystanku, przy którym zatrzymują się autobusy jadące z Wisły do Ustronia. Tam zginął od strzału w tył głowy, a jego ciało, przykryte szmatą, załadowano na jedną ze wspomnianych wcześniej ciężarówek. Następnie samochód skierował się na obecną ul. Lipową, oczekując na ciała Pawła Myrmusa i Jerzego Bujoka, zabranych ze swych domów i prowadzonych w dół Ustronia celem dokonania egzekucji. Anna Tomiczkowa zawsze płakała wspominając syna, a jego portret wisiał w mieszkaniu na honorowym miejscu.
Mijały lata. Siostry Józefa dorosły. W połowie starego domu nad groblą stawu mieszkała teraz, oprócz Anny i Michała Tomiczków, ich córka Gertruda z mężem Henrykiem Dębskim oraz dziećmi, Małgosią i Mirkiem. Drugą część zajmował milicjant Alfred Jenkner z żoną Reginą i dwójką dzieci. Po sąsiedzku, w budynku dyrekcji Nadleśnictwa, mieszkali Nogowczykowie, Dziubińscy oraz nadleśniczy Nierostek z żoną i dwiema córkami. Naprzeciw Nadleśnictwa znajdował się zajazd pod Skalicą, w którego zabytkowym budynku mieści się dziś restauracja „Sielanka”. Gospodę tę wzniosła w 1858 r. rodzina Sztwiertniów, prowadząca nieopodal młyn, a pierwotnie jej klientami byli pracownicy położonej po sąsiedzku Walcowni „Hildegardy”. W latach 30. XX w. gospodę przejął Jerzy Wojnar, rozszerzając asortyment o sklep towarów mieszanych. W kolejnych dziesięcioleciach w budynku mieszkali lokatorzy oraz córka Wojnarów – Bronisława, która na jego tyłach prowadziła ogród. Dzieci z Nadleśnictwa kupowały u niej kwiaty, najczęściej na zakończenie roku szkolnego. Przychodziły też w święta z winszem, a wówczas pani Bronka częstowała je eleganckimi czekoladkami z Anglii. W powojennych dekadach na stawie przy Nadleśnictwie można było pływać kajakami. Za stawem był lasek, skąd ścieżką pod górę wychodziło się na pola i łąki, zwane Bąkowicami, na których w drugiej połowie lat 60. XX w. zaczęto budować prywatne domy. Nad Bąkowicami była Baranowa, gdzie dzieci z domów położonych wokół Nadleśnictwa chodziły zbierać borówki. Pewnego dnia jagód zabrakło, młodzi zbieracze przeszli więc z Baranowej na Poniwiec, gdzie na polach nad kamieniołomem obficie rosły poziomki. Gdy dwulitrowe bańki były pełne, dzieci usłyszały trzykrotną syrenę alarmową, co oznaczało tylko jedno, w kamieniołomie będą wysadzać. Młodzi poszukiwacze przygód nie zdążyli już zejść na dół. Leżąc płasko na ziemi przeczekali
wybuch, a nad ich głowami latały kamienie. Kiedy syrena odwołała alarm, ile sił w nogach popędzili do domów, i nigdy nie zdradzili, skąd mieli poziomki. W 1968 r. rodzina Siedloczek zmieniła urzędowo nazwisko na Siedlaczek, a zmiana ta objęła również zmarłego Józefa.
W drewnianym domu pod dawnym nr 104, a przy późniejszej ul. Lipowej 10, mieszkała Ewa Siedloczek (z domu Tomiczek), czyli matka Anny. Żyła w nim również Elżbieta Tomiczek, ekscentryczna, wręcz legendarna postać. Zwano ją Elza lub Medina, a wzięło się to stąd, iż dawniej imię Elżbieta skracano Meda, co było pozostałością jeszcze z czasów austriackich. Elżbieta zmarła w 1995 r., a domek wkrótce rozebrano.

Tak oto życie Józefa Siedloczka zatoczyło tragiczny krąg. Chatka dziadków przy ul. Lipowej była jego pierwszym miejscem zamieszkania w Ustroniu po przyjeździe z Karwiny. I właśnie pod nią 9 listopada 1944 r. zatrzymał się samochód, na którym leżało jego martwe ciało.


Dziś w miejscu domu Tomiczków stoi brama, prowadząca na parking Nadleśnictwa. Nie ma już stawu, którego powierzchnię przecięła droga Katowice – Wisła, po ogrodzie, otoczonym drewnianym płotem, nie został nawet ślad, a i kamieniołom na Poniwcu jest już tylko wspomnieniem. W ostatnich dekadach okolica ta diametralnie się zmieniła i trudno dopatrzeć się w niej dawnego, sielskiego charakteru.
Serdecznie dziękuję pani Małgorzacie Siulczyńskiej (z domu Dębskiej) za podzielenie się wspomnieniami oraz udostępnienie zdjęć. Myślę, że artykuł ten uzupełni kolejną lukę w dziejach górnego Ustronia.
Alicja Michałek,
Muzeum Ustrońskie