W budynku naszego Muzeum w latach 1972-1984 mieściły się klasy zlokalizowanego po sąsiedzku Technikum Mechaniczno-Kuźniczego oraz towarzyszącej mu Zasadniczej Szkoły Zawodowej. Z tego względu często odwiedzają nas absolwenci, pragnący ujrzeć po latach swe dawne sale lekcyjne. Przyjeżdżają z odległych zakątków kraju i zagranicy, a wizytom tym towarzyszą wielkie emocje i pełne wzruszeń opowieści. Tak było i 15 czerwca, podczas odwiedzin dawnych uczniów z klasy ślusarzy, rocznik ’74. Absolwentów oprowadzał nasz muzealny kolega Kamil Podżorski, który przekazał mi poniższe opowieści.
W budynku obecnego Muzeum mieściły się zarówno klasy szkolne, jak i kwatery dla lokatorów. Jedno z mieszkań na piętrze zlokalizowane było w sali poświęconej obecnie pamięci Bogusława Heczki. Aby skorzystać ze swej kuchni, dawni mieszkańcy musieli wyjść na korytarz – drzwi do niej znajdowały się we wnęce, w której eksponujemy dziś zabytki z Moorbadu, czyli Zakładu Borowinowego.
Sale szkolne opalano piecami kaflowymi, z których jeden, imponujący, znajdował się w środkowej części dzisiejszej sali wystaw czasowych – tam, gdzie obecnie umiejscowiony jest laptop, z którego wyświetlamy multimedia dla zwiedzających oraz uczestników imprez kulturalnych. Po rozpaleniu pieca żeliwne drzwiczki można było zamknąć dopiero po pewnym czasie. Niestety jeden z uczniów wpadł na pomysł, by zrobić to przedwcześnie, co poskutkowało potężnym wybuchem. Był on tak wielki, iż po całej sali latały z impetem ceramiczne kafle piecowe!
Ogromną ciekawość naszych gości wzbudziła muzealna piwnica. Tam bowiem dawni uczniowie osobiście urządzili sobie salę spotkań, w której spędzali czas wolny. Wspominali także dawny Hotel Kuracyjny (w ich czasach znany jako „Parkowa”), gdzie uczęszczali na imprezy. Nie zapomnieli nadmienić o podziemnym przejściu, łączącym budynek Muzeum (dawną administrację huty) z Kurhotelem. Wspominali, że przed laty był to popularny temat, często poruszany przez osoby związane ze środowiskiem kuźniczym. Twierdziły one, iż pod dawnym założeniem hutnicznym znajdują się lochy i podziemia, przypominające te pod cieszyńskim rynkiem.
Wspomnień o podziemiach mieli zresztą nasi absolwenci więcej. Odbywali bowiem praktyki zawodowe w macierzystym zakładzie, czyli w Kuźni. A z praktyk tych można było w niecodzienny sposób zwiać. Wykorzystywano w tym celu podziemną sieć kanałów, znajdujących się pod całą powierzchnią fabryki. Wystarczyło poznać bliżej włazy do nich prowadzące. Delikwent wybierał właściwą studzienkę i wchodził do kanału, w którym poziom wody był wówczas niski. Wtedy następowała wędrówka po labiryncie, wymagająca bardzo dobrej orientacji, ponieważ niektóre odnogi były już tak zamulone, iż prowadziły donikąd. Szczęśliwiec, któremu udało się pokonać labirynt, wychodził z niego w stanie w miarę suchym za Matrycownią, nad brzegiem rzeki Wisły. Był to jedyny bezkarny sposób, aby wówczas zbiec z praktyk przed czasem.
Nasi uczniowie, w ramach zajęć szkolnych, plantowali również teren, przeznaczony na boisko, umiejscowione pomiędzy dzisiejszym Muzeum a Parkiem Kuracyjnym. Dziś teren ten nie pełni już pierwotnej funkcji, a złożone zostały na nim maszyny, zdemontowane z kuźni dawnych Warsztatów Szkolnych. Na plantowanym obszarze rosła okazała tuja, którą pan Tomiczek, nauczający technologii, pragnął ocalić. Polecił więc uczniom, aby wykopali drzewko, po czym zawieźli je na specjalnym wózku do ogrodu nauczyciela. Po drodze mijali budynek apteki „Pod Najadą”.
A jej kierownik, pan Władysław Kośmider, stwierdził nagle ze zdziwieniem, iż pod jego oknami przemieszcza się drzewo. Siedział dalej za ladą i przecierał oczy ze zdumienia, nie wierząc temu, co widzi. Wtedy nasi psotni uczniowie zatrzymali się, zawrócili i znów przewieźli drzewo pod oknami apteki. Przejechali tak kilka razy, aż farmaceuta, przekonany, że ma zwidy, zerwał się ze swego stanowiska. Wyszedł przed budynek, a wówczas chłopcy schowali się za rogiem. Rozejrzał się na prawo i lewo, ale niczego podejrzanego nie dostrzegł. Młodzieńcy odczekali chwilę i znów przewieźli tuję pod oknami apteki. Udało to im się kilka razy i nigdy nie zostali przyłapani.
Zachęcamy innych absolwentów do podobnych wspomnień. Są one bardzo cenne. Wszak od zamknięcia Kuźni mija już 16 lat!
Alicja Michałek, Muzeum Ustrońskie