3.4 C
Ustroń
niedziela, 17 listopada, 2024

Waleczna Gosia

Rozmowa z Małgorzatą Kawulok, niepełnosprawną sportsmenką

31 dni na Czantorii – to niezwykła akcja charytatywna, polegająca na codziennym wejściu na szczyt tej góry i odnotowaniu swej obecności w założonym do ewidencji dzienniku umieszczonym w skrzynce przy czeskim schronisku. W marcu ubiegłego roku podczas trzeciej edycji dokonano w nim niemal 13 tysięcy wpisów, aż 500 w rekordowym dniu. Jak wspomina tę akcję Małgosia Kawulok, dla której tyle osób podjęło wyzwanie?

Małgorzata Kawulok trenowała lekkoatletykę i już w wieku 15 lat została mistrzynią Polski młodzików w pchnięciu kulą. Wówczas dostała się do kadry i zaczęła się jej prawdziwa kariera sportowa. Wygrywała wszystko, co można było wygrać w kraju, w pchnięciu kulą i rzucie dyskiem. Miała już kwalifikacje na olimpiadę w Barcelonie. Pasmo sukcesów trwało 6 lat, a potem nastąpiła kontuzja kolan, którą lekarz podsumował: – Dalszy trening zaprowadzi zawodniczkę na wózek inwalidzki. Zatem Gosia zrezygnowała ze sportu wyczynowego, wróciła do Ustronia, pracowała na recepcji, opiekowała się rodzicami
i wujkiem, a najmniej myślała o swoim zdrowiu. Po kilkunastu latach podczas ciężkiej choroby straciła nogę, więc do osiągnięcia samodzielności i w miarę możliwości należytej sprawności potrzebuje protezy. Podczas ubiegłorocznej akcji zebrano 26 tysięcy zł.

Chcielibyśmy się dowiedzieć, co zmieniło się w twoim życiu od zakończenia ubiegłorocznej akcji 31 Dni na Czantorię. Powiedz jednak na początek, jak dostałaś się do tego projektu?

Zostałam wybrana dzięki Zdzisławowi Brachaczkowi, którego znałam jeszcze z czasów treningów sportowych. Przychodził do mojego trenera Eugeniusza Trzepacza, aby go przygotował do egzaminów wstępnych na AWF. Potem przez 37 lat nie mieliśmy kontaktów, a gdy się dowiedział, że straciłam nogę, to zaczął mi pomagać i podał moją kandydaturę Wojtkowi Twardzikowi do tej trzeciej edycji.

Jakie miałaś wówczas oczekiwania?

Na początku miałam wielkie opory, żeby wyjść, pokazać się i mówić, co mi się stało. Ale stopniowo przekonałam się, że nie dam sama sobie rady. Musiałam poprosić o pomoc. Po amputacji wszyscy znikli i był to mój mały koniec świata.

Chciałam przekazać, żeby ludzie dbali o siebie, bo ja opiekowałam się tatą, mamą, wujkiem i zapomniałam o sobie. Dostałam silną anemię i od tego zaczęły się moje problemy ze zdrowiem, zakończone amputacją. Oczywiście potrzebowałam też pieniędzy na nową protezę i byłam bardzo zadowolona, że udało się zgromadzić część potrzebnej kwoty.

Ile kosztuje profesjonalna proteza i rehabilitacja?

Zdecydowałam się na protezownię w Krakowie, gdzie zaoferowano mi protezę za 25 tys. zł. Rehabilitacja, żeby nauczyć się w niej chodzić to koszt 15 tys. zł. Nazbieraliśmy 26 tys. zł. Nie jest to tyle, ile potrzebowałam, ale jestem bardzo wdzięczna. Nie chciałabym, żeby ktoś pomyślał, że wcześniej siedziałam z założonymi rękami i czekałam aż ktoś mi pomoże. Szukałam sposobów na dofinansowanie, refundację, próbowałam skorzystać z różnych programów, ale są bardzo skomplikowane procedury, niektóre dość absurdalne. Do tej pory mi się nie udało, ale będę próbować, mimo iż jest to wysiłek nie tylko organizacyjny, fizyczny, ale i psychiczny, bo jestem zmuszona wystawiać moją niepełnosprawność na ocenę.

Jak wyglądało twoje życie po powrocie ze szpitala po amputacji?

W styczniu 2021 r. miałam amputację nogi, ale ona nie uratowała mi życia, jak przekonywali lekarze. Mój stan zdrowia nadal się pogarszał, a był to bardzo ciężki czas i ograniczenia covidowe. Wciąż nie udawało się znaleźć przyczyny słabości, więc wypisano mnie ze szpitala, ale byłam całkowicie niesprawna. Wtedy jeszcze mama żyła, lecz ona sama potrzebowała opieki, bo była 13 lat po udarze i bez lewej nogi, a prawą rękę miała niesprawną. Mama nie wstawała z łóżka, ale była bardzo dzielna i znajdowała sposób na bycie aktywną. Nauczyła się pisać lewą ręką i tworzyła encyklopedię haseł do krzyżówek, robiła też kartki okolicznościowe.

Po powrocie ze szpitala byłam skazana tylko na telefon, ale w ten sposób trudno cokolwiek załatwić. Starałam się o prostą protezę w Katowicach na Narodowy Fundusz Zdrowia. Ale sam koszt protezy to nie wszystko, musiałam tam dojeżdżać. Umówiłam się z jednym kierowcą, który życzył sobie 300 złotych za przejazd, a takich przejazdów, wizyt, przymiarek musiało być kilka.

Musiałaś się uczyć najprostszych czynności?

Początkowo potrafiłam wstać z wózka na 3 sekundy, od 5 sekund rozpoczęłam pracę z rehabilitantem, ale protezę dostałam dopiero po roku. Tak to wszystko działa. W tym czasie powinnam mieć rehabilitację, a byłam za słaba. To był bardzo trudny czas. Byłyśmy z mamusią dwie niepełnosprawne kobiety. Opiekunka robiła zakupy, załatwiała najważniejsze rzeczy, a ja mimo chęci nie mogłam pomagać mamie, bo byłam jeszcze bez protezy, z trudem poruszałam się o kulach. Załatwiłam sobie chodzik, na nim koszyk z przodu, żeby można coś przemieścić. W pokoju zainstalowałam kuchenkę elektryczną, by móc coś przygrzać. Obiady dla mamy kupowałam. Koszt utrzymania osoby niepełnosprawnej (lekarstwa, pampersy) to niesamowite pieniądze i na niewiele było nas stać. Mama zmarła jesienią 2023 r.

Kto pierwszy ci pomógł?

Stopniowo się podnosiłam fizycznie i psychicznie. Wiosną 2022 r. miałam próbną protezę. Wtedy Zdzisław Brachaczek wywiózł mnie samochodem na Równicę i weszliśmy do Skibówek. To dało mi takiego pozytywnego kopa. Dużo osób mówiło: „Dasz sobie radę, będzie dobrze”, a ja już tego nie mogłam słuchać. Oczekiwałam czegoś innego. Zdzisław uzmysłowił mi, że nie jestem pierwszą, którą spotkał taki los, że są gorsze przypadki. Mówił: „Gosia, ty sportowiec, przecież ty nas jeszcze prześcigniesz. Otwórz się na ludzi”. I się otworzyłam. Gdy napisałam na facebooku o tym, co mnie spotkało, zaczęły się odzywać osoby z podstawówki i pytały, jak mogą pomóc.

Czy to prawda, że znowu zaczęłaś uprawiać sport?

Dopiero w styczniu przyszłego roku będę miała taką „wypasioną” protezę, ale już zaczęłam się ruszać. Zmobilizował mnie do aktywności Janusz Rokicki z Cieszyna, który stracił obydwie nogi podczas wypadku kolejowego. Jest lekkoatletą, kulomiotem, trzykrotnym wicemistrzem paraolimpijskim, mistrzem świata i Europy. Zachęcił mnie do powrotu do sportu, sprawił, że wyszłam z domu. Ćwiczę trzy razy w tygodniu na siłowni i dwa razy bezpłatnie w sali gimnastycznej Dwójki, gdzie zajęła się mną nauczycielka wuefu Asia Mańczyk. Jeżdżę też na basen.

Co dla ciebie znaczy sport teraz?

Dla mnie jest Bóg i sport. Marzy mi się, by uczestniczyć w olimpiadzie w 2028 r. w rzucie kulą i dyskiem w pozycji stojącej, mimo tego, że będę miała 56 lat. Trenuję ostro trzy razy w tygodniu i są to doprawdy spore koszty, ale jak teraz będą mistrzostwa Polski, to muszę zdobyć jakiś niezły wynik.

Z miasta przydzielono mi asystenta dla osoby niepełnosprawnej. Staram się dać sobie radę ze wszystkim, choć nie jest to łatwe. Gdybym znalazła sponsora, to mogłabym jeszcze bardziej zintensyfikować treningi, ale każda nawet niewielka kwota ma dla mnie znaczenie. W naszym mieście jest wiele szlachetnych ludzi o ofiarnych sercach, więc jeśli możecie mi pomóc, to bardzo proszę o wpłatę 1,5% cel szczególny 0180612 Małgorzata (mam KRS 0000396361), mam też zbiórkę na Fundacja Siepomaga, to można sobie odliczyć od podatku. Za każdą pomoc z góry dziękuję.

Dziękuję za rozmowę. Rozmawiała: Lidia Szkaradnik

Zobacz również

Ostatnie artykuły

Skip to content