Rozmowa z Piotrem Romanem, radnym z Lipowca.
Jest Pan radnym drugą kadencję, ale za drugim razem startował Pan z innego okręgu. Dlaczego?
Do Rady Miasta Ustroń startowałem w sumie trzy razy. Za pierwszym razem, w 2010 roku nie udało się. W 2014 roku wszedłem do Rady z okręgu, w którym mieszkam z Komitetu Wyborczego „Wspólnie dla Ustronia”. W 2018 roku reprezentowałem „Ustroń Tworzymy Razem” i z tego samego komitetu była w Lipowcu druga kandydatka – Małgosia Kunc. Tak się złożyło, że mieszkamy w tym samym okręgu. Ustąpiłem kobiecie i ostatecznie wybrany zostałem po raz drugi, ale z innego okręgu.
Jakie to ma znaczenie dla wyborców?
Nie ma wielkiego znaczenia, czy jestem wybrany z jednego, czy z drugiego okręgu w ramach tej dzielnicy. Działam w jak najlepszej wierze dla całego Lipowca i dla całego miasta. Przede wszystkim jestem radnym Rady Miasta Ustroń i mam na to papier, a mówiąc poważnie, radni mają obowiązek dbać o interes całego miasta, ale wybierani są z danej dzielnicy dlatego, że mogą lepiej przedstawić interesy mieszkańców, których znają, rozumieją i z którymi mają ułatwiony kontakt. Rzadko jednak sprawy dotyczą jednego okręgu, zazwyczaj całej dzielnicy. Na przykład w Lipowcu jest jedna szkoła, jedna droga dojazdowa do szkoły itd.
Jakie były powody, że chciał Pan zostać radnym, był nim jedną kadencję, potem drugą…
Pracę społeczną poznałem dzięki żonie, która była przewodniczącą Rady Rodziców w Przedszkolu nr 2, do którego uczęszczały nasze dzieci. Żona już wtedy toczyła batalię z miastem aby przedszkole nie zostało zlikwidowane. Gdy syn i córka zostali uczniami Szkoły Podstawowej nr 5 w Lipowcu, okazało się, że jest problem z tamtejszą Radą Rodziców. Nikt się nie palił do pracy w tej Radzie i trochę jej działalność kulała aż do momentu, gdy przewodniczącą została pani Maria Tomiczek. Ona namówiła mnie do pracy w szkolnej Radzie Rodziców i wciągnąłem się. Maria Tomiczek bardzo dobrze zarządzała Radą Rodziców, po niej pałeczkę przejęła pani Ewa Frączek również bardzo zaangażowana przewodnicząca, a potem ja zostałem przewodniczącym. Najwięcej nauczyłem się od pani Marysi, przede wszystkim szacunku do publicznego pieniądza. Przejęliśmy Radę Rodziców z pustym kontem i rachunkami do zapłacenia za dodatkowe lekcje języka angielskiego dla uczniów. Wzięliśmy się do roboty, lekcje zostały zapłacone i w dalszym ciągu się odbywały aż do końca mojej kadencji. Do tego czasu nie zostały też podniesione składki. W czasie pracy w Radzie Rodziców poznałem dobrze lipowską społeczność, znalazłem sponsorów. Przekonałem ludzi otwartością i przejrzystością i nauczyłem się, że pieniądz trzeba przyciągać, poszukiwać, umiejętnie wydawać, a nie szastać nim na prawo i lewo.
Będzie Pan po raz kolejny startował w wyborach?
Jeszcze się nie zdecydowałem.
Waha się Pan z powodu tego, co dzieje się w Radzie Miasta?
Pierwszy raz wstyd mi jako radnemu w Ustroniu. Zauważyłem, że w naszych dyskusjach pojawiają się momenty napięcia i konfliktu, szczególnie między grupą większościową a mniejszością radnych. Niepokoi mnie dominujący styl reagowania ze strony przewodniczącego. To prowadzi tylko do pogłębienia podziałów i osłabienia działania Rady i naszej dobrej współpracy. Jego zadaniem jest utrzymanie równowagi i szanowania różnych punktów widzenia, bo to przyczyni się do lepszego rozwiązania lokalnych problemów. Myślę, że powinniśmy budować mosty, a nie bariery. Ale nie tylko z tego powodu się waham. Po prostu to bardzo poważna decyzja, rzutująca na życie zawodowe, życie prywatne i życie mojej rodziny. Jeszcze mam trochę czasu na decyzję.
Jakie miał Pan cele jako radny?
Chciałem przenieść na grunt Rady Miasta Ustroń te wartości, których nauczyłem się podczas pracy w Radzie Rodziców, czyli otwartość, przejrzystość, szacunek dla publicznego pieniądza.
Co dla Pana było czy jest najtrudniejsze w pracy radnego?
Szczególnie na początku trzeba było przekonstruować swoje życie prywatne, ponieważ praca radnego zabiera bardzo dużo czasu. Wszystko trzeba ustawić pod komisje i sesje. Nie jest tego jakoś bardzo dużo, ale jednak, zwłaszcza, gdy tak jak ja, chce się mieć wysoką frekwencję, jeśli chodzi o uczestnictwo w posiedzeniach. W Komisji Rewizyjnej mam 100-procentową frekwencję, w innych jedną czy dwie nieobecności przez całą kadencję, oczywiście usprawiedliwione. Kto wcześniej nie miał nic wspólnego z samorządem, musi się wdrożyć w sprawy Rady Miasta, poznać procedury, regulaminy, przepisy, ale wszystko jest dla ludzi.
Jednak ludzie, jeśli nie są wykształceni w tym kierunku albo nie wymaga tego od nich praca, niewiele wiedzą o działalności samorządu.
To jest bardzo przykre, ale nie wiedzą zbyt wiele. Nie znają swoich radnych, nie orientują się, kto za co odpowiada, do kogo mogą się zwrócić o pomoc z konkretnym problemem. Widziałem przerażenie w oczach nowych radnych, którzy pierwszy raz sprawowali tę funkcję, bo wszystko było dla nich nowe. Ja też na początku byłem „zielony”, ale trzeba się było po prostu dokształcić. Kiedy ktoś z mieszkańców pyta mnie, jak załatwić jakąś sprawę, staram się wszystko wytłumaczyć najlepiej jak potrafię.
Co najtrudniej zrozumieć mieszkańcom?
Jakie są zadania radnego. Ludzie myślą, że my budujemy te wszystkie rzeczy, które powstają w mieście. Że rozpisujemy przetargi, wybieramy firmy, sprawdzamy, jak co jest zrobione. Że to jest odpowiedzialność radnego, gdy w drodze zrobi się dziura czy kogoś zaleje. Ja mogę reagować na takie rzeczy i zgłosić sprawy do jednego, drugiego czy trzeciego urzędnika, żeby zadziałał, ale tylko tyle. Za takie sprawy odpowiada pan czy pani z urzędu oraz burmistrz. Rada Miasta tworzy prawo lokalne, akty prawne, ale wykonuje je burmistrz i jego urzędnicy. Ja to tak skrótowo tłumaczę, że my zamawiamy u pana burmistrza pewne rzeczy, a on je realizuje albo nie.
Z drugiej strony radni w żaden sposób nie odpowiadają za swoje decyzje.
Gdyby odpowiadali, to w radzie nie byłoby nikogo. Tak samo zresztą, gdyby to była praca całkowicie non profit. Nawiązuję tutaj do opinii, że zostaje się radnym dla pieniędzy. Te diety, które my dostajemy, to jest tylko zwrot utraconych dochodów, które otrzymałby w pracy. Żeby uczestniczyć w posiedzeniach komisji lub w sesji, niejeden radny musi się zwolnić z pracy. Ja akurat mam taką możliwość, że ustalam w pracy grafik na cały miesiąc zgodnie z przesłanym mi wcześniej planem pracy Rady.
Jest Pan w opozycji do większości radnych i często głosuje Pan przeciw uchwałom, czyli można powiedzieć, że nie jest Pan autorem prawa lokalnego. Również jako jeden z trzech radnych głosował Pan przeciw budżetowi na rok 2024. Co się Panu nie podobało w tej uchwale?
Nie mogę stanowić prawa, z którym się nie zgadzam. Demokracja jest taka, że mój głos nie jest w stanie przeciwstawić się większości, ale to nie znaczy, że mam głosować niezgodnie ze swoimi prze-konaniami. W budżecie na rok 2024 nie podoba mi się wiele rzeczy. Przede wszystkim uważam, że planujemy zbyt duże zadłużenie miasta, pozwalamy na dodatkowe kredyty zamiast zaciskać pasa. Mam wrażenie, że stosuje się zasadę: po nas choćby armagedon. Nie myśli się o tym, co zrobią ci, którzy przyjdą po nas, ważne, żeby teraz coś zrobić, byle jak, byleby było. Brakuje perspektywy długofalowej.
Na czym by Pan zaoszczędził?
Wydatki bieżące są takie, jakie są, czyli wysokie. Wynika to z niedofinansowania dziedzin, za które powinno płacić państwo oraz z wysokich kosztów mediów i zatrudnienia. Jedynym, na czym można zaoszczędzić, są inwestycje. Szkolnictwo i inne tego typu rzeczy muszą być zapłacone, a z inwestycjami uważam, że powinno być przede wszystkim rozsądniej. Przykładem nierozsądnych decyzji jest etapowanie orlika lekkoatletycznego w Lipowcu. Wydaliśmy na to już od 2019 ponad 1 milion złotych, a teraz otworzyła się nowa perspektywa i premier Tusk mówił o dotacjach na orliki lekkoatletyczne przy szkołach. Takie zapewnienie w expose to duże prawdopodobieństwo realizacji. Gdy-byśmy poczekali na pieniądze, można by sfinansować pierwotny projekt z funduszy państwowych. Żeby etapować to boisko, zrezygnowano z wcześniejszego projektu i przez to pewnych rzeczy nie da się tam już zbudować np. 100-metrowej ani 200 metrowej bieżni. Czasami można poczekać.
Jednak w ostatniej kadencji w Lipowcu miały miejsce duże inwestycje, przede wszystkim przebudowa ul. Lipowskiej od ul. Szkolnej do ul. Leśnej oraz kanalizacja na ul. Bernadka.
Bardzo mi się podoba motto: „Jak nie dążysz do rzeczy niemożliwych, to ich nie osiągniesz” i to można odnieść do ul. Lipowskiej. Czekaliśmy na to prawie 50 lat i jest to inwestycja ważna dla wszystkich mieszkańców Ustronia i nie tylko, bo polepszyła się komunikacja do Brennej, ale najważniejsze jest to, że dzieci chodzą do szkoły bezpiecznie.
Co teraz najbardziej by się przydało zrobić w Lipowcu?
Ważne by było pociągnąć chodnik dalej na ul. Leśną i ul. Lipowską do cmentarza, wyremontować ul. Leśną i oczywiście skanalizować kolejne rejony dzielnicy. Tam, gdzie łatwo było zrobić kanalizację w mieście, została zrobiona. Teraz zostały nam trudne tereny i duże wydatki, ale jest to konieczne.
Czy plan zagospodarowania przestrzennego dla Lipowca też uznałby Pan za taką istotną kwestię?
Oczywiście. To też nie znalazło się w budżecie na 2024 rok. Burmistrz chwali się, że tyle planów powstało, ale nie mówi, że dwa z nich powstały wcześniej, a obecna Rada tylko je zmieniła. Plan uporządkowałby kwestię terenów pod budownictwo, które prędzej czy później zacznie się w naszej dzielnicy na większą skalę. Obecnie obserwujemy boom jednorodzinny, ale z tego należy się tylko cieszyć, bo dzięki temu przybywa ludzi, takich prawdziwych mieszkańców czasem powiązanych rodzinnie z Lipowcem, czasem nie. Wkrótce prawdopodobnie zainteresują się Lipowcem również deweloperzy.
Czy uważa Pan, że należy zezwolić na budownictwo wielorodzinne w Lipowcu?
Na ul. Kamieniec powstały apartamentowce – parter, piętro i zagospodarowane poddasze, do których mieszkańcy przyjeżdżają raz na miesiąc, a nawet rzadziej. Byli teraz na sylwestra, postrzelali fajerwerkami i pojechali. Nie chciałbym, żeby Lipowiec rozwijał się w tą stronę. Uważam, że w tej dzielnicy powinniśmy pozwolić jedynie na zabudowę jednorodzinną i skupioną wokół istniejących dróg i miejskiej infrastruktury, żeby nie było potem problemów z doprowadzaniem wody, kanalizacji itp.
Dlaczego w Lipowcu nie wybrano Zarządu Osiedla? Jest taka teoria, że ludzie nie chodzą na zebrania, gdy ich najważniejsze potrzeby są spełnione.
To błędna teoria. Nie było kworum na zebraniu wyborczym i dlatego nie ma Zarządu Osiedla, a dlaczego była niska frekwencja, tego nie wiem. Być może mogłem na to jakoś wpłynąć, ale ja nie jestem typem lidera, który prowadzi ludzi, ja wolę pracować z tyłu jako mocne wsparcie właśnie dla takiego lidera. Lider to postać najważniejsza w firmach, w różnych organizacjach i również w spółkach. Mam tu na myśli spółki, których właścicielem jest miasto. Dwie z nich – Kolej Linowa Czantoria i Przedsiębiorstwo Komunalne kuleją właśnie z tego powodu. Kolej Linowa jakby zatrzymała się w miejscu, od ponad 6 lat nie jest w stanie ruszyć z inwestycją Słoneczne Tarasy. Dofinansowujemy ją z miasta, w grudniu przy tak dobrych warunkach pogodowych powinna otworzyć trasy narciarskie jak wszystkie ośrodki w Polsce. Tymczasem potrzebuje 4 razy więcej czasu pomimo drogich inwestycji w nowoczesne naśnieżanie. Osobiście jako prezes chyba podałbym się do dymisji po takiej wpadce. Problem nie leży już od dawna w technologiach tylko w zarządzaniu zespołem i brakiem wizji. Z kolei do Przedsiębiorstwa Komunalnego ciągle musimy dopłacać. Uderzono po kieszeni mieszkańcom, a nie zrobiono nic w celu uszczelnienia działalności spółki. I jest Towarzystwo Budownictwa Społecznego, w którym zaczęły się inwestycje, od kiedy zmienił się szef. Pan Płonka był w stanie zmienić projekt, załatwić korzystny kredyt i wybudować niskim kosztem kilkadziesiąt mieszkań dla naszych mieszkańców. Teraz szuka terenów, by zacząć kolejną inwestycję. Czyli się da. Życzyłbym sobie i miastu samych dobrych liderów.
Dziękuję za rozmowę. Rozmawiała: Monika Niemiec