
Z okazji swoich 80. urodzin Miejska Biblioteka Publiczna w Ustroniu im. Jana Wantuły podarowała miłośnikom literatury piękny prezent – spotkanie z Mariuszem Szczygłem. Licznie przybyłych mieszkańców i wiele osób spoza Ustronia przywitał dyrektor Biblioteki Krzysztof Krysta:
– Bardzo się cieszę, że Państwa widzę, bo jak zobaczyłem dzisiaj rano tą pogodę, to myślałem, że nas nawet połowa nie będzie.
– Ja sam myślałem, że mnie nie będzie – stwierdził Mariusz Szczygieł.
Rozbawił publiczność. I już było wiadomo, w którą stronę to pójdzie.
I poszło, prawie dwie godziny spotkania upłynęły zanim się obejrzeliśmy, a wspomnień, anegdot, dykteryjek pozostało w pamięci mnóstwo, bo kto jak kto, ale Szczygieł umie i lubi opowiadać. O początkach pisarstwa (pierwszą publikacją był donos – niezwykła historia postawy obywatelskiej i poczucia winy), o szkole (zdarzało się podrabianie ocen w dzienniku – uwielbiająca pisarza polonistka nie mogła uwierzyć, gdy się przyznał po latach), o pracy reportera (kluczem jest ogórkowa i orzechówka – dostaliśmy nomen omen przepis, jak krok po kroku napisać reportaż). Dowiedzieliśmy się też, dlaczego nie powstanie książka o Śląsku Cieszyńskim.
– Bardzo często, jak jestem na Zaolziu, to mi mówią: „No niech pan napisze o Śląsku Cieszyńskim”. Jestem przekonany, że będzie takie pytanie dzisiaj. Ja wtedy od razu tłumaczę, dlaczego Śląsk Cieszyński ani Zaolzie nie jest tematem, tak jak nie jest tematem Polska, jak nie jest tematem Bangladesz, jak nie jest tematem Poznań ani Białystok. Tematem jest dla mnie człowiek. Ja muszę mieć historię. Dajcie mi człowieka, paragraf się znajdzie – wyjaśniał Szczygieł i podał przykłady historii, których opisania by się podjął: żona otruła męża na Śląsku Cieszyńskim, gość pożyczał pieniądze, a potem jego żona musiała oddawać, gość miał żonę w Cieszynie Czeskim, a kochankę w Cieszynie Polskim, jedna o drugiej nie wiedziała aż pewnego dnia… – Musi być historia człowieka i wtedy ja mogę w to wejść.

Szczygieł przyznał, że ma w sobie bardziej niż ciekawość świata, ciekawość człowieka. To ona sprawiła, że jest znanym w kraju i za granicą reporterem, felietonistą, pisarzem, jego książki wyszły w 21 krajach. Został Grand Press (2013), Laureatem Europejskiej Nagrody Książkowej 2009 za „Gottland”, które zdobyło także nagrodę literacką Nike Czytelników (2007). Za cykl reportaży „Nie ma” otrzymał Nike od jurorów i od czytelników.
Na spotkaniu w Ustroniu powiedział też:
– Mam łatwość kontaktu z ludźmi, nie mam w ogóle żadnego dystansu. Przez brak tego dystansu, chcą pożyczać ode mnie pieniądze.
Nie tylko chcą pożyczać, chcą też mówić.Tak bardzo, że kiedy w latach 90. prowadził popularny talk show „Na każdy temat” („Na dachu wieżowca Polsatu w Warszawie właśnie wylądował helikopter i wysiadł z niego prowadzący ten program Mariusz Szczygieł”), musiał powstrzymywać rozmówców przed podawaniem zbyt intymnych szczegółów z ich życia.
Zapowiadając wyjątkowego gościa wspomniano też o jego pracy jako wykładowcy i nauczyciela młodych reporterów, od których otrzymał nagrodę „Autorytet” (2015), przyznawaną przez studentów wszystkich szkół dziennikarskich w Polsce. Na koniec prezentacji nie mogło nie paść słowo: „Czechofil”, bo pisarz sam mówi, że jego dusza mieszka w Pradze. Dlatego też pewnie powstał „Osobisty przewodnik po Pradze”.

Wprawdzie Mariusza Szczygła nie trzeba przedstawiać, ale laudacje sprawiły, że poczuliśmy się nobilitowani, mogąc gościć tak utytułowanego człowieka. On sam zaś, stwierdził, że po tych wszystkich pochwałach, zaczyna się wstydzić, i było to szczere i naturalne.
Rozmowę prowadził cieszyński pisarz i dziennikarz Adam Miklasz, który na koniec dziękował gościowi za piękną rozmowę. Szczygieł pogratulował Miklaszowi, że sobie z nim poradził, bo zazwyczaj nie daje dojść do słowa. Porozumienie zawarli już, gdy gość ujawnił, że ma na drugie imię Adam, a Miklasz stwierdził, że jego najlepszy przyjaciel ma na imię Mariusz.
Dobrze im się rozmawiało, jednak w pewnej chwili Mariusz Szczygieł przeprosił i wyszedł po kurtkę. Powiedział, że mocno wieje na scenie, a on się łatwo przeziębia. Na drugi dzień miał mieć spotkanie w Ostrawie i nie chciał stracić głosu. Po powrocie kontynuował opowieść o szkolnych sukcesach i rozbojach, stwierdzając, że on był taki anioł i diabeł w jednym.
Z takim nieidealnym człowiekiem dobrze się rozmawia, bo więcej zrozumie niż jakiś święty. A jak jeszcze ma czas…
– Czas to jest bardzo deficytowy towar – mówił Szczygieł. – To jest prezent, który możemy dla kogoś mieć. Teraz nikt nie ma dla nikogo czasu, prawda? A przyjeżdża reporter, ma czas. Jeszcze nie ocenia, nie poucza, tylko siedzi i słucha i przytakuje. I to jest coś, co ludzie lubią, więc chętnie mówią.
Opowieści Szczygła były treściwe, gęste od przypowieści, historyjek, dowcipów, ale też ciepłe i wzruszające, gdy mówił o ojcu, i pełne namiętności, gdy szło o Czechy, Pragę i czeszczine. U naszych sąsiadów pisarz używa nazwiska w ich wersji, czyli Stehlik. Po pierwsze dlatego, że oryginalne jest za trudne do wymówienia i zapisu, a po drugie to czeskie brzmi pięknie! Czesi lubią Stehlika, twierdzą, że podstawia im lustro, ale takie lustro, które ich upiększa. Mówią też, że czasami widzi ich niepięknie, ale rozumie:
– Doceniają to moje staranie się, że ja po prostu chcę coś zrozumieć, bo uważam, że w ogóle to jest podstawa reportażu. Że po to piszemy, żeby zrozumieć drugiego człowieka, prawda? Żeby czytelnicy mogli zrozumieć. Reportaż jest takim wynalazkiem do rozumienia ludzi.
Podsumowując polsko-czeskie animozje, na które miał kilka przykładów, Mariusz Szczygieł powiedział:
– Uważam, że każdy spotyka takiego Czecha, na jakiego sobie zasłużył. Adam Miklasz zastanawiał się, jak to się dzieje, że jego rozmówca wciąż ma 30 lat, mimo że jest z rocznika 66, i czy to nie jest sprawka Instagrama i mediów społecznościowych. Okazało się, że nie.

– Jest kilka kluczy. Po tacie mam wesołość pewną, pogodę ducha. To jest po pierwsze. Po drugie, chodzę na WF dwa razy w tygodniu. To jest naprawdę ważne, żeby trochę się ruszać. Po trzecie, ciągle mam wątpliwości na własny temat. Czy poprowadzę jakiś program, czy coś napiszę. Ciągle jeszcze to nie jest tak, jakbym chciał. I czasami mnie to denerwuje, ale myślę sobie, że to też sprawia, że ciągle jakąś poprzeczkę sobie stawiam, że to jeszcze nie wszystko, jeszcze nie wszystko. A co do pisania na sieciach społecznościowych czy na Instagramie, czy na Facebooku, to wie pan, to jest uzależnienie.
Jedną z osób, którym udało się zadać pytanie był ustroniak Andrzej Wojcieszek:
– Blisko lat temu 50 byłem w podróży poślubnej z siedzącą tu żoną Ewą w Pradze. Odwiedziliśmy legendarną hospodę „U Kocoura” na Małej Stranie, gdzie Havel podejmował Wałęsę, i jadłem tam placzenkę z cibulką a octem. Co pan jada w Pradze i jakie pan pije piwo?
Szczygieł najpierw się zdziwił, że Wojcieszkowi nie wywrócił się żołądek od placzenki, a potem zwierzył się, że uwielbia cibulaczke, czesneczke i piwni ser. To jest taki ser zgliwiały, polewany piwem, który miesza się z cebulką i musztardą jak u nas tatara.
– Uwielbiam – stwierdził pisarz. – Natomiast ja jestem bardziej winny niż piwny, ale jeśli już, to Kozla. Kozla bardzo lubię i też piwo Bernard z Chmielca. Później opowiedział dowcip. Przychodzi trzech Czechów do knajpy i pierwszy, ten z Pragi mówi do kelnera, że zamawia najlepsze piwo w całej Republice Czeskiej, czyli Staropramen. Kolega z Brna mówi: „Dla mnie to, co najlepsze w całej Europie, Starobrno poproszę”. Na to towarzysz z Pilzna prosi colę. Pozostali zdziwieni: „Nie będziesz pił piwa?”, a on mówi: „No jak wy nie pijecie, to ja też nie”.
Mariusz Szczygieł podpisywał książki przed spotkaniem i również po jego zakończeniu, mimo że śpieszył się na pociąg. Nie trzeba było nawet przynosić książek ze sobą. Na miejscu sprzedawała je księgarnia „Kornel i Przyjaciele”.
Monika Niemiec

