
O Franciszku Kryście, jednej z ofiar tragedii 9 listopada 1944 r., opowiadałam Czytelnikom Gazety Ustrońskiej dokładnie rok temu. Jednakże w ubiegły piątek ujrzały światło dzienne nowe, wstrząsające fakty, o których spieszę napisać. Najpierw jednak krótko przypomnę jego losy. Franciszek był synem Jerzego Krysty, walcownika pochodzącego z Lipowca oraz Heleny z domu Cholewa wywodzącej się z Gojów. Rodzina Krystów mieszkała w gospodarstwie Ferfeckich przy dzisiejszej ul. Obrzeżnej 11, nieopodal obecnego cmentarza komunalnego. Bohater tej opowieści pracował jako kowal w Kuźni, gdzie zaangażowany był w działalność zakładowego ruchu oporu. Jesienią 1943 r. wraz z innymi kuźnikami został osadzony w obozie zagłady w Oświęcimiu w charakterze zakładnika, gdzie przebywał od 9 do 17 września. Była to forma szantażu, mająca na celu ukrócenie działań ruchu oporu w Kuźni. Po 8 dniach całą grupę zwolniono w tajemniczych okolicznościach, które dziś jesteśmy wreszcie w stanie Czytelnikom wyjaśnić!
Z obozu Franciszek wrócił skrajnie wycieńczony, przy wzroście niemal 2 m ważył zaledwie 50 kg! Po powrocie do Kuźni stał się ofiarą mistrza tokarni Paula Birkhahna, zagorzałego hitlerowca i członka SA nienawidzącego Polaków. Pewnego poranka Birkhahn, mieszkający w pohutniczym budynku patronackim (obecna Cukiernia „Delicje”), odkrył pod swym oknem odcisk wielkiej stopy, który przypisał rosłemu Kryście z Gojów. Tego dnia Birkhahn wydał wyrok na 31-letniego wówczas Franciszka. 9 listopada 1944 r. Krysta został rozstrzelany pod płotem sąsiadki Janiny Żertkowej na Gojach. W jej domu, w piwnicy pod kuchnią, znajdowała się kryjówka partyzantów, mogąca pomieścić nawet 40 osób. Rzekomo na prośbę gospodyni, przerażonej perspektywą zemsty hitlerowców, partyzanci nie podjęli żadnej interwencji w obronie Krysty. Według zeznań świadków, leżąc twarzą do ziemi dusił się w kałuży własnej krwi! W „Głosie Ziemi Cieszyńskiej”, w artykule „Tragiczna rocznica”, Józef Pilch cytował w 1984 r. świadectwo Janiny Żertkowej: „Wcześnie rano łomot do drzwi wejściowych. Otwieram drzwi, widzę wojsko, policję, gestapo, rozpytują o dom Ferfeckiego gdzie mieszka Franciszek Krysta. Myślę: chyba znowu jakaś fala aresztowań. Po kwadransie słyszę za domem strzały. Nie mogłam wyjść z domu, koło którego kręciło się wojsko. Myślałam, że Niemcy wypuścili na postrach serię z automatu. Ojciec wyszedł do ogrodu, a ja za nim z wiadrami po wodę. Zobaczyliśmy za płotem kałużę krwi. Wrażenie było tak okropne, że ledwie dowlekliśmy się do domu”.

Dalsze szczegóły historii odkryłyśmy z Magdaleną Dziendziel dzięki spotkaniu z panem Zenonem Kaweckim z Gojów, który, jako dziecko widział miejsce zbrodni, a na dodatek w ubiegły piątek nas do niego zaprowadził! Oto jego opowieść: „Franciszek Krysta był dalszym krewnym mojej mamy, nasze matki, jako kuzynki, przyjaźniły się ze sobą, często się odwiedzały i pomagały sobie nawzajem, dorabiały też pracami w polu i to je łączyło. 9 listopada 1944 r. ciocia Kryścino przybiegła do nas zanosząc się takim płaczem, że nie od razu mogliśmy zrozumieć, co się mogło wydarzyć. A chodziło jej o to, że ktoś z pracowników idących z Kuźni ścieżką do góry, powiedział jej, że jest tam kałuża krwi. Już było wtedy wiadomo, iż tej nocy Niemcy rozstrzelali całą grupę ustroniaków. A jej syna wzięli przed godziną 5 rano z domu i domyślała się, że również on mógł być wśród nich. Prosiła, żeby mama z nią poszła, a mnie zabrały ze sobą. Miałem wtedy 6 lat. Poszliśmy więc na miejsce wskazane przez pracowników Kuźni. Ciała już nie było, natomiast na rozstaju dróg pieszych i kołowych znaleźliśmy kałużę ściekającej w dół zbocza krwi, osiadłej na podłożu, u góry grubiej, a niżej coraz cieniej. Kryścino zaczęła zbierać tę krew łyżką do przygotowanego uprzednio słoika. Słoik mógł mieć trzy czwarte litra i tej krwi ponad połowę nazbierała, aby później złożyć ją na cmentarzu. Po dróżce tej często chodzili ludzie, trzeba było więc jakoś krew Franciszka usunąć. Dlatego z moją mamą zaczęły zbierać gołymi rękami kretowiny, po czym, w wielkim mozole, zasypały cały ślad po morderstwie młodego Krysty. Później potwierdzono, że to właśnie on został tam zastrzelony i że to jest prawda. Nawiasem mówiąc, tuż obok miejsca rozstrzelania znajdował się budynek rodziny Żertków, a pod nim bunkier, w którym ukrywali się partyzanci. Jak wtedy mówiono, partyzanci akurat wtedy wrócili nad ranem do bazy i załatwiali swoje sprawy. I wtedy wszedł do domu Żertków jeden z żołnierzy, a ponoć było ich trzech i zapytał, gdzie jest dom Ferfeckich, gdyż poszukują mieszkającego tam Franciszka Krystę. No i wytłumaczono im, że pójdą 250 m, tam jest dom pierwszy po lewej stronie i tam mieszka Krysta u Ferfeckiego. Krystowa z dziećmi miała u Ferfeckich do dyspozycji pokój z kuchnią. Ponadto mieszkali tam również Ryckowie i Wawrzykowie. Ferfeckiego wówczas nie było, znajdował się w obozie w Oświęcimiu. (…) Janina Żertkowa miała jednego syna. Ukrywający się u niej partyzanci brali od nas króliki i kury, bo wiadomo, że nie pójdą po nie do Niemców. Niemcami odpowiedzialnymi za tragedię 9 listopada byli tak naprawdę miejscowi ludzie i to wśród nich ta lista powstawała. Ponieważ żadnego wojska, żadnej armii w Ustroniu na co dzień nie było”.
Aby dotrzeć do miejsca rozstrzelania Franciszka Krysty, skręciliśmy w boczne, zachodnie odgałęzienie ul. Tartacznej. Zagłębiwszy się w zarośla, słynne jako ostoja jeleni, przekroczyliśmy potok Żabiniec. Tam czekała nas wspinaczka w górę nasypu, prowadzącego do obecnej drogi szybkiego ruchu. Pan Zenon prowadził nas dawnym chodnikiem, po którym nie ma już dziś śladu. Okolica wygląda obecnie jak dzikie uroczysko, błotniste i porośnięte ciernistą „torką”. Wprawdzie byłyśmy z Magdą obute w wizytowe pantofle, co utrudniało znacznie trawersowanie zbocza, ale nie przeszkodziło w dotarciu do celu. Znalezienie się w miejscu, w którym tak tragicznie zakończyło się życie młodego Krysty, wywarło na nas wstrząsające wrażenie. Kilka metrów na lewo dostrzec można było dom Żertków wraz z reliktami bunkra. Nad nami zaś ciągnęły się resztki betonowych schodów oraz barierki, które wyznaczały tę ruchliwą ongiś ścieżkę, a dziś zostały całkowicie opanowane przez przyrodę. W naszym przekonaniu pan Zenon jest jedyną osobą, która miejsce to pamięta i mogła nam je wskazać. Aby zrozumieć i wyobrazić sobie ostatnią, pełną męczeństwa drogę Franciszka, musimy wgłębić się w lokalną topografię z czasów sprzed budowy drogi szybkiego ruchu Katowice-Wisła, która przecięła dawne szlaki komunikacyjne, przez co przestały być użytkowane i uległy zapomnieniu. Jedna z dawnych dróg miała swój początek przy obecnej ul. Fabrycznej, tuż przed dzisiejszym wiaduktem. Biegła zboczem wzgórza, na którym wznosi się dom Żertków, a tuż pod nim rozdzielała się na dwie części. Zachodnia, przeznaczona dla ruchu kołowego, przecinała obecną „dwupasmówkę” a jej dalszą część stanowi dzisiejsza ul. Obrzeżna. Natomiast wschodnia odnoga, a właściwie chodnik dla pieszych, prowadził dalej przez wzgórze Kolarczykówka, ku obecnej ul. Cieszyńskiej. Pan Zenon wskazał nam również dawną miedzę, porośniętą bujnymi zaroślami, zlokalizowaną na południe od domu Ferfeckich, którą hitlerowscy oprawcy prowadzili nad ranem młodego Krystę. Podczas okupacji Żertkowie, mieszkający pod „dwupasmówką”, byli najbliższymi sąsiadami Ferfeckich z obecnej ul. Obrzeżnej, a ich posesje oddzielały tylko pola. Dziś poprzez drogę, cmentarz komunalny i gęstszą zabudowę, trudno sobie tę sytuację wyobrazić.

Zapytałyśmy pana Zenona także o epizod w życiorysie Franciszka, związany z jego pobytem w Oświęcimiu. Okazało się, iż jego wujek, Józef Cholewa, doskonały narzędziowiec
w ustrońskiej Kuźni, również trafił do obozu, ale po kilku dniach, podobnie jak Krysta, został zwolniony. Powiedziano mu wprost, iż fabryka musi pracować na wysokich obrotach i potrzebuje dobrych fachowców, jednakże on, z obawy przed ponownym aresztowaniem, ukrywał się do końca wojny na Dolnym Śląsku. Być może, gdyby pozostał, podzieliłby los Franciszka. Warto w tym miejscu przypomnieć, iż w grupie tej znajdowali się również ustroniacy: Bolesław Mider, bracia Franciszek i Jan Zawadowie oraz ich ojciec Franciszek, Józef Śliwka, Otton Tomiczek i Teofil Dustor. Ponadto, w ramach pracy w Muzeum, rozpoczęliśmy własne śledztwo, którego wyniki rozwikłały tę wielką zagadkę! Był to bowiem jedyny przypadek zwolnienia z obozu całej, liczącej ok. 60 osób grupy. Jak podaje Kamil Podżorski, w dokumentacji działu zbytu Kuźni, działającej wówczas jako fabryka Volkswagenwerk (Schmiedewerk Ustron) wynika, iż były wówczas bardzo wielkie naciski na wytwarzanie silników lotniczych Jumo 211, a ponadto pilnie żądano wprowadzenia do produkcji nowocześniejszych Jumo 213, niezbędnych dla najnowszych myśliwców Ta 152. To one miały bronić Rzeszę przed nalotami alianckich bombowców (takich jakie pilotował między innymi nasz bohaterski lotnik Jan Cholewa). O ile produkcja Jumo 211 szła w miarę sprawnie, to wdrożenie Jumo 213 wiązało się z ciągłymi problemami. Oprócz deficytowych surowców niezbędni byli wykwalifikowani fachowcy, tacy jak nasz Franciszek, których, ze względu na represje wobec Polaków, było w ustrońskim zakładzie coraz mniej.
A na koniec tej historii jeszcze jedna zagadka. Otóż z zachowanego dokumentu, przyznającego Helenie Krystowej zasiłek, gdyż Franciszek był jedynym żywicielem rodziny, dowiadujemy się, iż zginął w związku z pracą konspiracyjną w Gwardii Ludowej. A to właśnie jej oddział, pod dowództwem Józefa Glajca, przebywał w tej tragicznej chwili w bunkrze pod domem Żertków. Żaden z partyzantów nie zrobił jednak nic, aby pomóc prowadzonemu na śmierć towarzyszowi broni. A przecież pochmurny listopadowy poranek dawał tak wiele możliwości przeprowadzenia potajemnej akcji ratunkowej. Można go było ostrzec lub odbić z rąk oprawców. Dlaczego tak się nie stało, odpowiedzcie sobie,
drodzy Czytelnicy, sami…
Alicja Michałek, Muzeum Ustrońskie

