
Lata 70. i 80. XIX w. były czasem, gdy wychwalano korelację ustrońskiego przemysłu i uzdrowiska. Nadmieniano wprawdzie, iż przydałby się park lub chociaż aleje spacerowe nieco oddalone od wielkiego pieca, gdzie kuracjusze byliby wolni od dymu, pyłu węglowego oraz kopcących mielerzy. Z drugiej jednak strony przyjezdnym imponowała nowa bryła huty, w którą w 1868 r. zamknięto pierwotne hale. Ich zniknięcie napawało prasę entuzjazmem, pisano, iż „Ustroń zyskał wielce przez nowo wybudowaną hutę Klemensa, której wspaniała budowla, wznosząca się naprzeciwko salonu dla gości kąpielnych, upięknia główny plac tutejszy przed domem zajezdnym położony”. Starano się o bardziej estetyczny i nowoczesny wizerunek infrastruktury uzdrowiskowej, dlatego też wydano surowy zakaz wypasania na promenadzie wielkopiecowej krów i gęsi, aby kuracjusze mogli w spokoju sączyć żętycę owczą, przechadzając się o poranku nad stawem. Na dodatek zakazano wstępu do stawu hutniczego! A przecież służył on jako kąpielisko dla miejscowej ludności oraz przyjezdnych już od 1844 r., kiedy to znacznie podwyższono w nim poziom wody. Zarząd huty proponował nawet, „chcąc spełnić gorące życzenie ludności i zaspokoić tak ulubione potrzeby zimnej kąpieli”, aby część stawu odgrodzić i stworzyć mały zamknięty basen kąpielowy, na co Komora Cieszyńska nigdy nie wyraziła zgody. Mieliśmy jednak w Ustroniu inne miejsce, z powodzeniem realizujące chłodne ablucje. Był to założony w 1864 r. Zakład Kąpieli Zimnych, zwany lokalnie „Wellenbad”, czyli kąpielisko z falami, funkcjonujące tuż obok historycznego młyna w Górnym Ustroniu, istniejącego przy ul. Słonecznej. Zabudowania zakładu oraz parkan wokół niego były drewniane, jego wnętrze składało się z basenu pod gołym niebem, natrysków o intensywnym strumieniu oraz lin do huśtania na wodzie, po bokach zaś znajdowały się zadaszone przebieralnie. Leczono tu gości kąpielami „zanużeniowymi i falowymi w wodzie wiślanej”, prowadzonej wprost z rzeki za pośrednictwem kanału Młynówka, a ponadto spad wody zapewniał skuteczne hydromasaże. Funkcjonowanie zakładu wzorowało się na popularnym wówczas programie regeneracyjno-leczniczym ks. Sebastiana Kneippa, opartym na dobroczynnym działaniu wody, a wydatki z taksy kuracyjnej obejmowały między innymi zakup nowych lin pociągowych, które kurczowo dzierżyli obawiający się podtopienia pacjenci, mający na nielicznych zachowanych zdjęciach dość nietęgie miny. W 1878 r. pisano o Ustroniu, iż jest miejscem kąpieli wiślanej, równie przyciągającej jak żętyca, ale w każdym z przypadków mowa była właśnie o „Wellenbadzie” przy młynie. Przedstawiano go następująco: „Łazienki są tu praktycznie urządzone na płytkiej rzece. Skorzystano ze spadku wody i ze sztucznie urządzonego jeziorka przepływa korytem górnem woda, spuszczając się w kształcie kaskady. U spodu drugi prąd przepływa z tegoż zbiornika, dając dobrą rzeczną kąpiel. Obok wodnej kuracyi mogą goście używać także i leczenia za pomocą żętycy, którą górale znoszą z gór sąsiednich”. I właśnie w związku z żętycą była u nas afera, ponieważ ktoś ośmielił się napisać, iż Ustroń oferuje „schaf und ziegenmolken”, czyli serwatkę owczą i kozią! Musiano więc przekonywać kuracjuszy, iż serwatka owcza jest tu jedyną prawdziwą! Kolejną ciekawostką był fakt, iż już początkiem lat 60. XIX w. w ustrońskich kuracjach serwatkowych zalecano równoległe spożywanie wód mineralnych z popularnych uzdrowisk, takich jak Karlsbad, Marienbad, Franzensbad, Iwonicz czy Szczawnica. Sprowadzał je Johann Gurniak, właściciel aptek w Ustroniu i Skoczowie. Początkowo tę metodę terapii utrudniał fakt, iż zapotrzebowanie na wody należało zgłosić z 8-12 dniowym wyprzedzeniem. W kolejnych dekadach były już one dostępne na miejscu. Równocześnie z rozbudową huty wzniesiono w 1868 r. obok Hotelu „Kuracyjnego” nowe murowane obiekty salonu kuracyjnego oraz łazienek do kąpieli żużlowych. Jednak dopiero niedawno znalazłam informację o tym, iż wraz z nowym, wolnostojącym budynkiem łazienek zmieniła się również metoda przygotowywania kąpieli leczniczych. Pierwotne łazienki znajdowały się na parterze Hotelu „Kuracyjnego”, po lewej stronie od głównego wejścia. Początkowo wanny napełniano krystaliczną, zimną wodą z Młynówki, a w tym czasie eleganckie damy rozbierały się do suto zdobionych halek, oczekując na leczniczą ablucję. W międzyczasie z położonej naprzeciwko huty w smudze dymu i żaru pędzili dwaj osmoleni robotnicy z metalową taczką pełną płonącego żużlu, którą zagrzewano wodę. Następnie służące szczelnie przykrywały warstwę żużlu słomianymi matami, a wtedy pełna kolorowych płomyków, bulgocząca i parująca kąpiel była gotowa. W nowych łazienkach proces ten przebiegał już jednak nieco mniej romantycznie. Wprawdzie robotnicy nadal dostarczali na taczkach rozżarzony żużel, jednak był on zsypywany już nie do wanien, a do kotła z wodą, którą w ten sposób nagrzewano i prowadzono rurami do balii kąpielowych. Woda była uroczo przybrudzona, ale wówczas to dodawało jej tylko atrakcyjności. W 1881 r. w Ustroniu leczono choroby oddechowe, pokarmowe, nerwowe i ginekologiczne oraz, oczywiście, reumatyzm. Zabiegi ordynował w tym czasie lekarz zakładowy i uzdrowiskowy Guido Mentel. Był to czas wprowadzenia u nas, jako urozmaicenia dla leczniczego żużlu, również kąpieli z dodatkiem igliwia sosnowego, oczyszczającego drogi oddechowe oraz łagodzącego bóle mięśni i stawów.

W latach 70. i 80. XIX w. obraz Ustronia stawał się coraz bardziej ambiwalentny. Z jednej strony podkreślano jego legendarny, nieco magiczny charakter, co obrazuje tekst w „Gwiazdce Cieszyńskiej” z 1880 r.: „W dolinie nad Wisłą, w pobliżu jej źródeł, otoczony jest Ustroń majestatycznie na pagórkowatą dolinę spoglądającymi górami, jak pyszna Równica, o której tradycja mówi, że w przedchrześcijańskich czasach była miejscem bałwochwalczego kultu, a z drugiej strony bajeczna i przez turystów często zwiedzana Czantoryja, o której opowiadania gminne mówią, że pod nią śpi zaklęte wojsko, lub że stare dziewy jak mitologiczny Syzyf za karę muszą na nią grube gnaty kulać”. Z drugiej strony zaś historyk Adolf Pawiński zanotował w 1878 r.: „Może niegdyś, przed wielu wielu bardzo latami, było to istotnie ustronne miejsce, wśród lasów już dziś nie istniejących, zasunięte w głąb tej kotliny górskiej, przez którą rzeka płynie. Obecnie wieś straciła zupełnie to, co zwykliśmy ustroniem nazywać; tylko sąsiednie nagie pasmo gór, wzdłuż którego osada się ciągnie, smętny, ponury wyraz nadaje krajobrazowi. Dziś Ustroń jest głównie osadą fabryczną. Wysokie kominy, kłęby czarnego dymu, szeregi murowanych domków dla robotników, które przy wjeździe do wsi spotkamy, świadczą o przemysłowym charakterze osady. Są tu huty żelazne arcyksięcia austryackiego Albrechta. Jest tu walcownia, odlewnia. Ruch musi być dość ożywiony, skoro w zakładach około 600 robotników pracuje. Zarząd fabryczny jest niemiecki, robotnicy jednak prawie wyłącznie Szlązacy. Panuje więc tu polska mowa z całą swobodą i to nie tylko na ustach tego ludu, który niższą spełnia służbę. Spotykamy nawet napisy na domach i zakładach arcyksiążęcych w tym samym języku, obok niemieckiego. Na odlewni, dość wielkim gmachu, jaśnieje na przykład napis: „Klemensowa huta”. Nieco niżej ostrzeżenie na blaszanej tablicy: „Wejście do huty bez obozłasznego dozwolenia jest zakazane” (morawskie słowo „obzvláštní” znaczyło „szczególny”). Charakteru osady przemysłowej nabrał Ustroń w latach 1865-1886, za czasów hutmistrza Emila Kuhlo, któremu zawdzięczamy budowę hutniczych kamienic patronackich oraz osiedli i kolonii robotniczych, istniejących w krajobrazie Ustronia do dziś. Poczynania inż. Kuhlo wspierał Albrecht Fryderyk Habsburg, ówczesny książę cieszyński, zwolennik rozwoju ustrońskiego przemysłu. Jak podawało niemieckojęzyczne czasopismo „Silesia”, 9 lipca ten sam arcyksiążę Albrecht wraz z przyszłym następcą Fryderykiem raczył odwiedzić Ustroń.
Przybyli prosto z Wisły na ustroński plac hutniczy w towarzystwie Rudolfa Walchera von Uysdal – dyrektora Komory Cieszyńskiej. Tu zostali przyjęci przez Theodora Kutschę von Lissberg, nadradcę górniczego Komory Cieszyńskiej, inż. Richarda Anderkę, kierującego hutą i odlewnią, a także inspektora leśnego Andreasa Wagnera. Szanowni panowie zwiedzili piękny obiekt huty, po czym udali się powozem do dolnego Ustronia, by podziwiać Arcyksiążęcy Zakład Budowy Maszyn. Po drodze, przed kościołem Klemensowym, witało ich duchowieństwo, wypadało się zatem udać na krótką modlitwę. Przed godz. 16.00 dotarli do Zakładu Budowy Maszyn, czyli obecnej Kuźni, gdzie nadradca Kutscha przedstawił gościom kierownika zakładu, inż. Juliusa Kleinpetera, następcę słynnego hutmistrza Kuhlo. Tam zwiedzili po kolei wszystkie wydziały, witani przez przeszkolonych na tę okoliczność robotników oklaskami oraz okrzykami Glück auf! („powodzenia!”). A na koniec nastąpił gwóźdź programu – prezentacja sztandarowych wówczas wyrobów zakładu, czyli lokomobili drogowej oraz dwóch pługów parowych, wcześniej już rozgrzanych. Kierującego lokomobilą nadmajstra Moischa spotkał tu zaszczyt, został bowiem zapytany przyjaźnie przez Albrechta o staż pracy i charakter zatrudnienia. Arcyksiążę uhonorował także Kleinpetera długą przemową, a następnie panowie udali się powozem do Cieszyna. Póki żył Albrecht, panujący w Księstwie Cieszyńskim prawie pół wieku (w latach 1847-1895), panowała u nas względna harmonia, a „wizyty gospodarskie” napawały wszystkich spokojem.
Alicja Michałek, Muzeum Ustrońskie

