
Działała w naszej miejscowości przez ponad pół wieku formacja niezwykła. Jej oficjalna nazwa brzmiała Cesarsko-Królewska Orkiestra Hutniczo-Zdrojowa, a potocznie zwano ją arcyksiążęcą kapelą. Swą działalność rozpoczęła w 1845 r. pod batutą Johanna Melchera, szybko wzbudzając uznanie słuchaczy, w tym największych melomanów. Jej głównym zadaniem było uroczyste otwieranie kolejnych sezonów uzdrowiskowych na placu pomiędzy hutą, Hotelem „Kuracyjnym” oraz budynkiem administracji huty (czyli obecnym Muzeum). Gdy wytworni kuracjusze rozgościli się, orkiestra umilała im czas w ogrodzie hotelowym, towarzysząc podczas biesiadowania, towarzyskich konwersacji oraz tańców. Pierwotnie swą przygodę z muzyką rozpoczęło 30 hutników, a z czasem ich liczba rosła. Członkowie kapeli występowali w galowych mundurach górniczych, których podstawą była bluza (tzw. Bergkittel) oraz czako z pióropuszem. Bergkittel wykonany był z dobrej gatunkowo wełny peruwiańskiej, z czarnym lub zielonym wykończeniem z aksamitu z runem jedwabnym. Podbito go dobrym płótnem, a uzupełniono porządnymi pozłacanymi guzikami, symbolem młotków hamerskich wyhaftowanym złotymi nićmi oraz jedwabnymi frędzlami na ramionach.
Ważną okazją do zaprezentowania umiejętności orkiestry była pierwsza niedziela maja, czyli dzień św. Floriana, patrona hutników i strażaków. Jak relacjonował Jan Wantuła, oprócz członków kapeli galowe uniformy nosiło przy takich okazjach jeszcze około 50 hutników, zwanych przez dziejopisa z Gojów „lizusami chętnie uczestniczącymi w tzw. cesarskich galówkach”. W dniu św. Floriana przedstawiciele załogi oraz weterani wojsk austriackich, również odziani w galowe mundury, gromadzili się przed budynkiem dyrekcji huty (dzisiejszym Muzeum), skąd udawali się na mszę do kościoła katolickiego. Parady poprzedzały gorączkowe przygotowania, podczas których uczono wysłużonych wojskowych maszerować w takt kapeli hutniczej, w takt bębna dobosza lub trąbki. Po mszy wszyscy wracali do traktierni, czyli Hotelu „Kuracyjnego” na poczęstunek złożony z „wiyrszli” (czyli parówek) oraz piwa, którego 25-litrowa beczka przypadała na około 10 osób. Zanim jednak podział trunku nastąpił, hutnicy w uniformach i „po cywilu” oraz weterani stawali w szeregach przed traktiernią, a w czasie deszczu w salonie kuracyjnym (którego obiekt zburzono w 2024 r.), aby wysłuchać krótkiego przemówienia hutmistrza, po którym wznoszono okrzyk Hoch!, czyli wiwat na cześć arcyksięcia i urzędników Komory Cieszyńskiej. A potem następowało przemówienie komendanta Żmiji, który gorliwie werbował kolegów do Knappschaftu, czyli bractwa górniczego, występującego w galowym umundurowaniu na podobnych uroczystościach. Żmija dziękował zarządcy „i arcyksiążęcym panom” za starania o pracę i chleb dla robotników, prosząc, by na przyszłość o nich pamiętali. Kapela grała hymn cesarski „Gott erhalte” („Boże wspieraj, Boże ochroń nam cesarza i nasz kraj”), po czym następowały okrzyki: „Niech nasz chlebodawca łaskawy – cesarska mość Pan arcyksiążę żyją i jego pani małżonka! Niech żyje prześwietna arcyksiążęca dyrekcja i pan verwalter i hüttenmeister i wszyscy panowie urzędnicy! Na cześć ich wszystkich zawołajmy trzy razy Glück auf! („powodzenia!”)”. Po części oficjalnej następowało rozdzielenie piwa, konsumowanego za zdrowie chlebodawców, a w ogrodzie przy Hotelu „Kuracyjnym” przygrywała hutnicza kapela. Niezwykle cenny był tu ustroński sztandar zakładowy, który wyszyła złotymi nićmi sama arcyksiężna Hildegarda Bawarska, żona księcia cieszyńskiego Albrechta Fryderyka Habsburga. Chorążym sztandaru na prezentowanym zdjęciu jest przepasany szarfą Jerzy Nowak, mistrz kotlarni w Arcyksiążęcym Zakładzie Budowy Maszyn (dzisiejszej Kuźni), a współczesnym znany jako patron Czytelnik Katolickiej. Jan Wantuła określał podobne uroczystości jako „psie umizgi”, zaś wspomniane bractwo nazywał „Żmija regimentem”. Tym bardziej, że przy ich okazji wygłaszano odczyty o „bezbożnym socjalizmie, panoszącym się i pleniącym wśród robotników na Śląsku”, który nie był w smak kapitalistom i arystokracji.

Zdarzały się także w dziejach kapeli hutniczej momenty prawdziwie podniosłe. W 1877 r. zamknięto na zawsze Walcownię „Hildegardy” (w miejscu obecnego Nadleśnictwa), a tamtejszy park maszynowy przeniesiono wraz z robotnikami na teren huty w Trzyńcu, gdzie zbudowano dla ustroniaków Kolonię „Folwark”. Opuszczenie przez walcowników swej małej ojczyzny przerodziło się w tłumną manifestację z udziałem byłych fachowców z „Hildegardy” (walcowników, ślusarzy, tokarzy, kowali, pudlarzy i cieśli) oraz ich kolegów po fachu z innych ustrońskich ośrodków hutniczych. Po zebraniu się wszystkich w opustoszałej walcowni przemawiał i żegnał walcowników pastor Jerzy Janik, zaś arcyksiążęca kapela zagrała pieśń Kochanowskiego „Kto się w opiekę”. Robotnicy zaśpiewali, tłumiąc łzy rozpaczy, po czym cała procesja wyruszyła do centrum Ustronia z naszą kapelą, grającą marsza, na czele. „Na trójkącie”, czyli przy dzisiejszym pomniku Jana Cholewy, rozemocjonowany tłum zatrzymał się, a dalej wyruszyły już tylko rodziny opuszczające Ustroń, odprowadzane dźwiękami muzyki. Przy krzyżu na Gojach czekały już na nich powozy i wozy drabiniaste ze spakowanym robotniczym dobytkiem, a gdy „wychodźcy” zjeżdżali z leszniańskiego kopca, wyszła im na powitanie delegacja z huty w Trzyńcu ze swoją kapelą.
Na co dzień jednak orkiestra hutnicza występowała głównie dla kuracjuszy. Fundusze zebrane z tzw. taksy kuracyjnej pozwalały na wydrukowanie przed sezonem 1000 sztuk programu z wykazem jej koncertów. Repertuar musiał zadowolić wrażliwe ucho kąpielowych gości, poza tym, aby nie obniżać standardów, w sezonie letnim Hotel „Kuracyjny” wydawał surowy zakaz występów kapel wiejskich. Koncerty były wpisane w plan pobytu gości ustrońskiego uzdrowiska tak samo, jak regularne wycieczki w okoliczne góry. Co ciekawe, XIX-wieczni goście kąpielowi traktowali pobyt u nas nad wyraz poważnie, ściśle przestrzegając harmonogramu leczniczych kąpieli, zalecanych porcji ruchu oraz diety. Realizowali go podczas towarzyskich przechadzek po promenadzie wielkopiecowej celem picia w godzinach wczesnoporannych ciepłej jeszcze żętycy owczej. A my do dziś możemy podążać ich tropem, spacerując wokół świeżo wyremontowanego stawu pohutniczego, zwanego dziś kajakowym. Ustroński kurort nabierał ożywionego charakteru uzdrowiska zwłaszcza w niedziele i święta, kiedy to przyjeżdżali do nas goście z sąsiedztwa, a na publicznych imprezach rozrywkowych spotykali się w szerszym gronie kuracjusze i przyjezdni, pozwalając sobie na wesołe tańce i swawole. Wówczas to orkiestra hutnicza miała szerokie pole do popisu, bawiąc gości skocznym repertuarem. W 1879 r. uroczyście świętowano otwarcie „Akcyjnego”, drugiego po „Kuracyjnym” hotelu w Ustroniu. W jego sali restauracyjnej bawiono się do białego rana przy dźwiękach kapeli hutniczej. Odtąd nasi muzycy grali na przemian w „Kuracyjnym” i „Akcyjnym”, aby zadowolić wszystkich szanownych gości. Sytuacja ta trwała nadal po zmianie właściciela i nazwy Hotelu „Akcyjnego” na „Lubojatzky” (późniejszy „Beskid”), co miało miejsce w 1883 r.
Dobre lata Cesarsko-Królewskej Orkiestry Hutniczo-Zdrojowej zakończyło wyburzenie wielkiego pieca hutniczego w 1897 r., które przewidywane było już kilka lat wcześniej. Na fundusz muzyczny, utrzymujący kapelę, składały się dotacje z ustrońskich ośrodków hutniczych oraz z taksy muzycznej, którą zaniżano, a ostatecznie zlikwidowano. Podwyższała ona cenę pobytu w ustrońskim kurorcie, który ze względu na planowaną likwidację kąpieli żużlowych i tak tracił na popularności, lecznicze ablucje nie miały wszak
racji bytu bez żużlu wielkopiecowego. Orkiestra przestała zatem istnieć wraz z zamknięciem huty, po ponad pół wieku umilania pobytu gościom ustrońskiego uzdrowiska.
Alicja Michałek, Muzeum Ustrońskie

