
Jeżeli tytułowa chruścina jagodna kojarzy się komuś z „malinowym chruśniakiem” – czyli ze znanym wierszem, a po prawdzie to z całym cyklem poetyckich erotyków Bolesława Leśmiana – to może poczuć się rozczarowany. Tym razem nie będzie ani o chruśniaku, ani o malinach, ani o poezji, a tym bardziej niniejszy artykuł nie ma nic wspólnego z jakimkolwiek erotykiem! Ale nie dziwię się takim skojarzeniom, bowiem i moje myśli na dźwięk tej nazwy bezwiednie i odruchowo wędrują w stronę leśmianowskich strof i rymów. Moja przygoda z chruściną zaczęła się jednak (dobrych kilkanaście lat temu) od innej nazwy tego gatunku, a mianowicie od drzewa truskawkowego. W tym przypadku trudno o jakieś poetyckie odniesienia i uniesienia. Wręcz przeciwnie – kiedy po raz pierwszy usłyszałem o drzewie truskawkowym, od razu pomyślałem o drzewach rosnących w egzotycznych dla nas krajach i krainach, których przyziemne nazwy poznawałem podczas dawnych podróżniczo-przygodowych lektur: drzewo kiełbasiane, drzewo chlebowe i drzewo żelazne. Te nazwy wiele sugerują i obiecują, ale powstały na bazie bardzo luźnych skojarzeń, nie mających zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością. Chociaż bowiem drzewo żelazne (to raczej grupa gatunków niż jeden konkretny) faktycznie ma wyjątkowo twarde drewno, to jednak drewnem pozostaje i do żelaza mu jednak daleko, a zarówno kiełbas, jak i chlebów nie znajdziemy w koronach drzew noszących swe „stosowne”, poniekąd jakże smakowite nazwy. Jak łatwo się więc domyśleć, również i w przypadku drzewa truskawkowego w jego owocach jedynie z pomocą bardzo dużej dozy wyobraźni dostrzec można coś na podobieństwo truskawek lub ewentualnie poziomek, bowiem gatunek ten bywa także zwany poziomkowcem lub poziomkowym drzewem.
Nazwa drzewo truskawkowe brzmi dla mnie trochę jak obietnica, a trochę jak wyraz tęsknoty za obfitością smakołyków, poczuciem szczęścia, spełnienia marzeń o słodkim życiu i tzw. nic nie robieniu… No bo jeśli drzewo ma obradzać truskawkami, to albo jego truskawkowe owoce są ogromne, rozmiarami proporcjonalne do drzewa, a nie do przyziemnie banalnych i lichawych rozmiarów klasycznych truskawkowych „krzaczków”, albo będzie ich dużo, skoro przyozdabiać mają jakby nie było koronę drzewa. Ach, jakże piękna to wizja! Jeszcze tylko adekwatne ilości bitej śmietany oraz szampana i można żyć, nie umierać! I w ten oto sposób – może na pozór nieco zawiły – moje myśli i skojarzenia od drzewa truskawkowego wędrują do… Kukani, znanej jako „kraina pieczonych gołąbków”. Rodowód Kukani tkwi w średniowiecznej legendzie o bajeczno-rajskiej krainie wiecznej szczęśliwości, obżarstwa i próżnowania. Kukania to odzwierciedlenie tęsknot i lęków średniowiecznego człowieka – dodajmy, że raczej niskiego stanu i pochodzenia, o zamożności nie wspominając – dla którego niedostatek i głód, ciężka ponad wątłe siły praca
i ustawiczny brak wypoczynku, strach przed śmiercią i wiecznym potępieniem za grzeszny żywot były codziennością. Tymczasem wedle krążących wówczas opowieści, mieszkańcy Kukani chodzą przyodziani w jedwabie, mieszkają w domach zbudowanych z różnorakich mięs i placków, po ulicach zastawionych stołami pełnymi jedzenia i nad rzekami pełnymi wina, a im więcej kto z nich śpi, tym bardziej staje się bogaty. W tej krainie każdy dzień jest jak nie świętem, to „przynajmniej” niedzielą, a po polach walają się worki pełne pieniędzy, z którymi nie do końca wiadomo co robić, bo przecież wszystko jest za darmo. Tak, do takiej krainy – w której na przekór przysłowiu pieczone gołąbki same lecą do gąbki – budzące tyle skojarzeń i obietnic drzewo truskawkowe lub poziomkowe pasuje mi jak ulał! Tym większe było moje rozczarowanie, kiedy wreszcie pod takim drzewem stanąłem – ani imponujących rozmiarów, ani truskawek, a i smak owoców wiele według mojego gustu pozostawia do życzenia…
Teoretycznie poziomkowiec może dorastać do okazałych 10-12 metrów wysokości, ale wszystkie okazy, które tu i ówdzie podczas swoich wędrówek wypatrzyłem, raczej na miano drzewek (i to stosunkowo niewielkich) zasługują. Pień mają raczej „krótki” i szybko przechodzący w gęstą, mocno „rozkrzewioną” koronę. Liczne, intensywnie zielone liście mają lancetowy kształt, są gładkie i połyskliwe, delikatnie ząbkowane na krawędziach i zdobią drzewo przez cały rok. Moje obserwacje tego gatunku są wciąż bardzo sporadyczne
i krótkotrwałe, więc muszę dać wiarę opisom, wedle których początkiem jesieni ich korony przyozdabiają kwiatostany z licznych, drobnych i dzwonkowatego kształtu kwiatów, przeważnie białych lub jasnoróżowych, wydzielających intensywny, bardzo przyjemny zapach. Kwitnienie trwa nieprzerwanie do połowy zimy, a wiosną po zapyleniu (drzewo truskawkowe jest rośliną nektarodajną, a aromatyczny i gorzkawy miód ma ciemną barwę) miejsce kwiatów zajmują owoce niemal kulistego kształtu i o średnicy do 2 centymetrów. Ich skórka ma barwę w różnych odcieniach żółtego, pomarańczowego lub czerwonego, a miąższ jest żółtawy lub pomarańczowy. Owoce dojrzewają długo, utrzymują się na drzewach aż do kolejnej jesieni, bywa więc i tak, że w koronach poziomkowców zobaczyć można rosnące w jednym czasie i po sąsiedzku tak kwiaty, jak i owoce. Te ostatnie moim zdaniem bardziej przypominają owoce liczi niż truskawki lub poziomki, a ich smak może i ma jakieś truskawkowo-poziomkowe nuty (choć niektórym przypomina nawet brzoskwinię i mango), ale w moim odczuciu jest wybitnie słodkawo-mdły i jakiś taki… mało szlachetny. Mimo to uchodzą za owoce jadalne na surowo, a z pewnością nadają się na różne przetwory – nie tylko dżemy czy konfitury, ale także wina i likiery (m.in. portugalski tyleż likier, co rodzaj brandy Aguardente de Medronhos).
Drzewa truskawkowe spotykałem tu i ówdzie na południu Europy, w rejonie Morza Śródziemnego. Jakież więc było moje zdziwienie, kiedy natrafiłem na informację, że w Irlandii drzewo truskawkowe uważane jest za drzewko szczęścia. Okazuje się, że zasięg występowania tego gatunku jest dosyć zaskakujący – oprócz zachodniej części regionu śródziemnomorskiego (Włochy, Półwysep Iberyjski), obejmuje również południowo-zachodnią Irlandię. Co jeszcze bardziej intrygujące, według naukowców poziomkowca w te wietrzne i jakże mało słoneczne (w porównaniu nie tylko do Morza Śródziemnego) rejony przypadkowo zawlekli lub celowo przywieźli neolityczni wędrowcy z Półwyspu Iberyjskiego między dziesiątym a trzecim tysiącleciem przed naszą erą.
W kulturze śródziemnomorskiej chruścina jagodna jest symbolem nieśmiertelności i odrodzenia, czasem również uważa się ją za symbol wiecznie odradzającej się natury. Co ciekawe, słynny obraz-tryptyk Hieronima Boscha znany dziś pod nazwą „Ogród rozkoszy ziemskich”, dawniej nazywano „Obrazem z owocami drzewka truskawkowego”, „Malowidłem z drzewkami poziomkowymi” bądź „O próżnej sławie i ulotnym smaku poziomki”, a licznie przedstawione na nim owoce – poziomki lub poziomkowca właśnie – interpretowano jako symbole nietrwałości doczesnych przyjemności i aluzję do doznań seksualnych.
Czemuż zanudzam Czytelników Ustrońskiej o jakże egzotycznym drzewie truskawkowym? Od lat z uwagę śledzę ofertę różnych szkółek roślin i sklepów ogrodniczych i ostatnio natrafiłem na oferty sadzonek poziomkowca. Sprzedający zaznaczają, że to roślina wrażliwa na mróz, którą można uprawiać w domu, na balkonie lub na tarasie, ale zimę musi przetrwać w cieple. Tyle tylko, że od jakiegoś czasu obserwuję pewien ogród w jednej
z podcieszyńskich wsi, którego właściciele sadzą (do gruntu) a to palmy, a to drzewa oliwne – na zimę jeszcze je opatulają i osłaniają, ale nie zauważyłem żeby jakoś marniały czy zamierały od tych naszych ostatnich bezśnieżnych i bezmroźnych zim. Z kolei niedawno w jakiejś gazecie wyczytałem, że na skwerze bodaj w Sosnowcu od kilku lat nie tylko rosną, ale i obficie owocują figi! Świat, czyli klimat i przyroda oszalały! Jeszcze trochę, a będziemy mieć klimat prawie że śródziemnomorski, w ogrodach – zbierać oliwki i „truskawki” z poziomkowców, a leżaki i hamaki rozłożymy w cieniach palm…
Ale że tego ocieplenia nie przeżyje wiele naszych rodzimy gatunków roślin i zwierząt?
A co tam, po nas choćby potop, nieprawdaż?
Tekst i zdjęcie: Aleksander Dorda

