To jedno z najbardziej paradoksalnie wyglądających stworzeń, z którymi w ostatnim czasie dane było mi się spotkać! Po pierwsze jest jak na naszą rodzimą entomofaunę prawie że gigantyczne – należy do największych owadów występujących w Polsce. Po drugie – od przodu przypomina mi raka, któremu zamiast szczypiec wyrosły łapy-łopaty podobne do krecich, ale jak spoglądam na nie z pewnego oddalenia, to nieuchronnie przychodzą mi na myśl skojarzenia z… krewetką! Po trzecie – należy do rzędu prostoskrzydłych, więc za najbliższych krewnych ma pasikoniki i koniki polne, tyle tylko, że skakać z lekkością i wdziękiem charakterystycznym dla tych stworzeń nie potrafi, a raczej tupta sobie i to najczęściej pod ziemią, chyba słusznie starając się zejść ludziom z oczu. Bowiem już samą nazwą prowokuje negatywne skojarzenia i jednoznaczny wyrok – toż to szkodnik upraw i ogrodów! Ogromna liczba różnorodnych porad i wskazówek, w jaki sposób można wyeksmitować z ogrodu tego owadziego „rakokrewetkokreta” dobrze pokazuje, że emocji budzi wiele, ale sympatii wśród ogrodników czy rolników – żadnej. Zapewne ci spośród Czytelników, którzy mieli nieprzyjemność spotkać w swoim ogrodzie to stworzenie doskonale wiedzą o kim mowa, a pozostali znają je ze słyszenia – to turkuć podjadek.
Dotąd nie spotkałem na swej przyrodniczo-ogrodniczej drodze turkucia podjadka. Ale też znając opowieści i doniesienia jak to turkucie – w pojedynkę lub gromadnie – mogą „przeobrazić” ogródek, to nie powiem, żebym jako współgospodarz przydomowego kawałka świata za takim spotkaniem jakoś intensywnie tęsknił. Bynajmniej! Jednak przyrodnicza ciekawość i ambicja od lat drażniła mój wewnętrzny opór, aby do licznych gatunków, które chciałbym poobserwować z bliska – ale najlepiej poza ogrodzeniem mojego posesji! – dołączył kolejny, który słowem „podjadek” w nazwie wprost sugeruje swe niecne zwyczaje. Uff, udało się, moja ciekawość została raptem kilka tygodni temu zaspokojona i to w sporej odległości od mych włości. Mam więc nadzieję, że jeszcze długo ten gatunek nie dołączy do wciąż rosnącej listy rezydentów mojego ogrodu, którzy akurat tę niewielką przecież przestrzeń upatrzyli sobie za stołówkę. Napotkany turkuć wędrował sobie „na piechotę”… asfaltową szosą i to w dodatku tak wolno i dostojnie, że mogłem nieco czasu poświęcić na bliższe oględziny i krótką sesję fotograficzną.
Dopiero z bliska widać, jak niesamowitym stworkiem jest turkuć i że rzeczywiście możliwe jest takie dziwaczne połączenie części ciała, kształtów i faktur, które rozpatrywane z osobna wydają się przynależeć do zupełnie innych, jakże odległych systematycznie zwierząt. No i ta wielkość! Dorosłe turkucie dorastają do 5-7 cm długości ciała, co czyni je jednymi z najpoważniejszych kandydatów do tytułu największego owada w naszej rodzimej faunie. Długość ciała idzie w parze z jego masywną budową, więc samymi tylko rozmiarami turkucie mogą zniechęcać ciekawskich śmiałków, którzy każde napotkane stworzenie koniecznie muszą złapać gołymi rękami. Dodatkowo przednie odnóża – duże i silnie zbudowane, spłaszczone i zaopatrzone w „zęby” pomocne w drążeniu podziemnych korytarzy – zdają się sugerować, że mamy do czynienia z owadem, który będzie się bronił i tanio swej skóry (w rzeczywistości chitynowego pancerza) nie sprzeda. Długie czułki na głowie jeszcze bardziej czynią ją podobną do głowy raka lub krewetki. Odwłok natomiast kończy się krótkimi i masywnymi wyrostkami, ułatwiającymi orientację w podziemnych tunelach w sytuacji, kiedy turkuć „wrzuca wsteczny” i porusza się do tyłu, gdyż wielkość ciała i wąskość korytarzy uniemożliwiają mu obrócenie się. Całe ciało utrzymane jest w barwach od ciemnobrązowej do brunatnorudawej.
Turkucie lubią przede wszystkim siedliska mokre i wilgotne – podmokłe łąki, torfowiska, bagna, a nawet rowy, jednak jeśli tylko gleba ma odpowiednią wilgotność i strukturę, to świetnie odnajdują się również w ogrodach, sadach, polach uprawnych, szklarniach, inspektach, szkółkach ogrodniczych i leśnych. Zarówno larwy (podobne do dorosłych, ale mniejsze i początkowo bezskrzydłe), jak i dorosłe turkucie drążą sieć podziemnych, wąskich korytarzy i… zjadają, co napotkają. Nie są wybredne co do menu – zjadają korzenie roślin, które czasem wręcz wciągają do korytarzy, obgryzają, podgryzają i przegryzają kłącza i bulwy. Dosłownie podjadają rośliny (tak zielne, jak i krzewy czy drzewa), co tak ładnie wybrzmiewa w ich polskiej nazwie gatunkowej. W efekcie rośliny znikają bądź więdną i zasychają, a ciśnienie ogrodników, rolników, szkółkarzy i właścicieli ogródków rośnie!
Zwłaszcza, jeśli turkuci jest w danym miejscu sporo, co biorąc pod uwagę ich zdolności rozrodcze może nastąpić bardzo szybko. Samice składają jaja w podziemnych komorach tylko raz w roku, ale za to od 150 do nawet 500 za jednym razem. Przegryzają również korzenie roślin wokół takich porodówek, aby w procesie gnicia roślin uwalniało się ciepło, zapewniając komfort jajom i maluchom. Na dodatek opiekują się larwami do jesieni, kiedy samodzielne już potomstwo na własną łapę kopie kanaliki do głębokości nawet 1 metra, aby bezpiecznie przetrwać zimę. Wiosną w ogrodzie może więc pojawić się całkiem spora gromadka wygłodniałych turkuci-kopaczy, gotowych do rycia i zjadania co im w łapy i narządy gębowe wpadnie. Turkucie jednak nie są zaprzysięgłymi weganami, więc roślinno-korzenną dietę chętnie uzupełniają ślimakami, pędrakami i drutowcami, z którymi konkurują o roślinny pokarm. Turkucie podjadki są tym samym sojusznikami ogrodników i rolników, ale od zawsze miały status bezlitośnie tępionych szkodników. Jednak od jakiegoś czasu turkuci w Polsce jest coraz mniej, a to za sprawą – jak się przypuszcza – zanieczyszczenia gleb i wód.
Do czegóż to nawiązuje słowo „podjadek” wydaje się jasne i oczywiste, ale skąd ten „turkuć”? Turkuć jest turkuciem, bowiem turkocze bądź turkoce – nazwa jest wyrazem dźwiękonaśladowczym od turkotać. Hałasują wyłącznie samce (pocierając specjalnymi strukturami na przednich skrzydłach), aby zwabić i skusić samice swym – z naszego punktu widzenia i poczucia estetyki mocno wątpliwym – powabem. Wydawany odgłos bywa przedstawiany jako wibrujące „tr-r-r-r-r”, a opisywany jak skrzypienie, trzeszczenie, turkotanie, skrzeczenie, a nawet ćwierkanie, które dobywa się spod ziemi w ciepłe, majowe wieczory. Trudno te dźwięki nazwać serenadami lub romantycznymi koncertami, ale skoro skutecznie przyciągają samice, to pewnie mają swój urok i czar…
Turkucie podjadki mają dwie pary skrzydeł – pierwsze są skórzaste i mniejsze niż pary drugiej, „pergaminowej” i siateczkowato użyłkowanej. Korzystają z nich rzadko, w zasadzie tylko po to, aby migrować i znaleźć nowe miejsce do swej niecnej (z ludzkiego punktu widzenia) i „kreciej” działalności. Krety mają spore znaczenie w życiu turkuci i bynajmniej nie chodzi tu o pewne podobieństwa w zachowaniu i stylu życia oraz rozpowszechnione zaliczanie obu tych stworzeń w poczet tzw. szkodników. Krety są naturalnymi wrogami turkuci, gdyż bardzo chętnie je zjadają, kiedy tylko korytarze i drogi życiowe tych zwierząt przetną się pod ziemią. Warto mieć w ogrodzie krety, bo wówczas nie ma turkuci, a że są kretowiska – to już zupełnie inna sprawa.
Tekst i zdjęcie: Aleksander Dorda