Pomidor! Pomidor! Pomidor! Pamiętacie taką dziecięcą zabawę w pomidora? Otóż dla mnie zabawa z pomidorami trwa przez cały sezon letni. Od niemal 40 lat jestem zapalonym działkowcem na 14 arach i jest to moja wielka pasja, której poświęcam sporo czasu. Wraz z mężem uprawiamy różne warzywa, a że w tym roku mamy wyjątkowo efektowne pomidory, więc podzielę się moimi doświadczeniami w tej dziedzinie, a nuż kogoś to zainspiruje i w przyszłym roku zachęci do uprawy, bo przecież one chętnie rosną nawet na balkonie, co mogę poświadczyć, bo też kilka z nich towarzyszy mi w mieszkaniu.
Wydaje mi się, że podobnie jak kiszenie ogórków, uprawa pomidorów jest niemal taką powszechną pasją narodową i choć co roku trochę zmęczona po sezonie obiecuję sobie, że ostatni raz aż tak bardzo się im poświęcam, gdy tylko zaczyna się wiosna znów czuję „zew krwi”. Lubię otaczać się zielenią, również w domu mam sporo ziół i zawsze czuję ich dobrą aurę.
Od wiosny cieszę się samą uprawą pomidorów jeszcze bardziej niż ich konsumpcją i delektowaniem się ich smakiem, bo w połowie lipca, gdy one mi dojrzewają mam już wiele innych warzyw, równie smakowitych. Pomidory są dla mnie takim rodzajem rekompensaty, za skwar lata, którego nie lubię, a którego dotychczas było mało.
Otóż zabawę z pomidorami rozpoczynałam w tym roku w połowie kwietnia, a nie na początku marca jak poprzednio, gdy wysadzałam nasiona w doniczkach na oknie w mieszkaniu. Tegoroczne sadzonki kupowałam najpierw w ogrodniczym sklepie, potem od znajomych hodowców na targowisku, a kilka dostałam od koleżanki i siostry. W sumie w naszej szklarni znalazło się 25 małych roślinek różnych odmian (m.in. Słonka, Adam, Bawole Serce, Malinowy, Koralik), choć w ubiegłych latach było ich najczęściej dwukrotnie więcej. Po wykopaniu dołków każda sadzonka dostała pod korzenie „wyprawę” na nową drogę życia, czyli 2-3 pokrzywy, które już wówczas też się pokazały. Sadzimy pomidory od wielu lat w tym samym miejscu w szklarni, ale co roku ziemia jest wzbogacana kompostem. Początkowo rośliny podlewane były letnią wodą, a gdy już się w nowym miejscu poczuły jak we własnym domu, były zasilane gnojówką z ptasich odchodów, potem z pokrzyw, a na końcu żeby dostarczyć im miej azotu, a więcej potasu gnojówką ze skórek bananów. Przyznam się, że kilka lat temu mieliśmy rośliny przenawożone azotem i trudno było im powrócić do zdrowia.
Gdy sadzonki nieco podrosły za radą pewnego działkowca po raz pierwszy w tym roku każdą łodygę przekuwałam cienkim drutem miedzianym kilka centymetrów nad ziemią, gdyż miedź nieco uodparnia rośliny przed chorobami. Niektórzy hodowcy opryskują je miedzianem.
Kiedy zaczynały się upały szklarnię od strony południowej chronimy od wewnątrz włókniną, co przy nasileniu skwaru jest dobrą metodą. Mimo tegorocznego majowego, a nawet czerwcowego chłodu pomidory rosły bardzo bujnie, toteż dość wcześnie zaczęłam obrywać nie tylko dolne liście, ale nawet wiele zdrowych ciemnych liści przycinałam do połowy przy wyższych gronach i nadal to robię. Oczywiście systematycznie obrywam boczne wypustki tzw. wilki i prowadzę rośliny na dwa, najwyżej trzy pędy. Staram się, by liście nigdy nie były mokre, bo wtedy częściej chorują, ale to wie każdy nawet początkujący działkowiec. Podlewamy dużymi ilościami wody ustanej w starej wannie, lecz w zależności od pogody i temperatury jak najrzadziej. W ubiegłych latach nieraz profilaktycznie robiłam opryski przed chorobami drożdżami z mlekiem, wodą z sodą i jodyną, ale w tym roku postanowiłam z tego zrezygnować, bo takie zabiegi dostarczają też wilgoć na rośliny, a przecież trzeba ją minimalizować. Jedynie raz podlałam wodą z jodyną i sodą, a poza tym tak na dwa tygodnie przed owocowaniem wodą z cukrem, co podobno wpływa na smak zbiorów.
Pierwsze zarumienione pomidory zrywałam w tym roku 10 lipca. Przez cały czas staram się systematycznie obrywać wyrastające boczne pędy, przycinać liście, a gdy pojawiają się na liściach podejrzane zażółcenia też jestem czujna i je obcinam. Mimo, iż doświadczeni hodowcy sugerują, by dopiero na początku sierpnia ogławiać rośliny, ja świadomie wykonałam ten zabieg o dwa tygodnie wcześniej, bo wówczas cała siła skupia się na owocach, których mam i tak dużo. W międzyczasie wybraliśmy czosnek z grządki, więc podlewam pomidory i ogórki gnojówką z łodyg, co wydaje mi się cennym antidotum na choroby. We wrześniu zapewne zakończę moją zabawę w pomidora, ale mogłabym na ten temat wiele jeszcze opowiadać, podobnie jak potrafią o swych pasjach perorować godzinami pszczelarze, wędkarze, czy inni pasjonaci.
W sezonie letnim mam „na głowie”, a raczej na działce pod opieką także inne warzywa: sporo brokułów, efektowną fasolę tyczną, pory, cebulkę, którą uprawiam i rozdaję już od wiosny. Obserwacja roślin oraz całego przyrodniczego otoczenia mimo emocjonalnego zaangażowania i wielu godzin pracy daje mi wielką radość i nastawia pozytywnie do życia. A, że stale eksperymentuję, więc co roku nie poprzestaję na wypracowanych doświadczeniach, lecz mam niemal codziennie nowe wyzwania, bo też przyroda lubi nas zaskakiwać i uczy pokory, ale również zachwyca swą urodą i żywotnością.
Tekst foto: Lidia Szkaradnik