
Rozmowa z Anną i Janem Gojniczkami, gazdami
Ustrońskich Dożynek 2025
Dlaczego gazdowie tegorocznych Ustrońskich Dożynek są z Goleszowa?
Jan Gojniczek: Mieszkamy w Gminie Goleszów, ale od domu do granicy z Ustroniem mamy zaledwie 400 metrów. W Ustroniu prowadzimy działalność zarówno rolniczą, jak i działalność naszej firmy zajmującej się wywozem nieczystości. Ja od dziecka uczestniczyłem w Dożynkach w Ustroniu, a z racji wykonywanej pracy znam to miasto jak własne. Czujemy się związani z Ustroniem i zawodowo, i prywatnie. Z naszych okien rozpościera się widok na Równicę. Gazdowanie na Dożynkach to zaszczyt, ale i odpowiedzialność, i zaangażowanie. Trzeba poświęcić czas zwykle przeznaczony na pracę, której nigdy nie brakuje, lub na odpoczynek, życie rodzinne, na które przy wielu obowiązkach nie możemy poświęcić tyle czasu, ile byśmy chcieli. Rolnicy nie zawsze chcą się decydować, nie każdy rok jest dla nich odpowiedni, a my chcieliśmy się podjąć tego zadania, więc gdy dostaliśmy taką propozycję, zgodziliśmy się po krótkim namyśle.
Anna Gojniczek: Ostatnio, rozmawiając o przygotowaniach do udziału w Dożynkach zarówno ustrońskich, jak i goleszowskich, bo jeździmy i w jednych, i w drugich, tak dla żartu zastanawialiśmy się, jak to jest być gazdami. Krótko potem Stowarzyszenie Ustrońskie Dożynki złożyło nam taką propozycję, więc postanowiliśmy sprawdzić. Wiemy, że to ważna rola, ale traktujemy ją też jako fajną przygodę i ważne wydarzenie w życiu naszej rodziny.
Jak wygląda gospodarstwo tegorocznych Gazdów?
JG: Nasza główna działalność to hodowla byków, których obecnie mamy 100. Jeśli chodzi o areał, w sumie jest tego około 30 hektarów, to głównie dzierżawimy i przede wszystkim w Ustroniu. Wynika to z naszego położenia. Uprawiamy ziemię do drogi wojewódzkiej i w stronę centrum miasta, bo z tej strony nie ma za wielu gospodarstw. Po drugiej stronie działają rolnicy z Hermanic, Lipowca, Nierodzimia. Dzierżawimy też pola w Goleszowie,
można powiedzieć, że granice nie są dla nas istotne. Planujemy dalej rozwijać gospodarstwo, więc chętnie wydzierżawimy kolejne pola, jeśli ktoś by się zdecydował.

Gospodarstwo przejął Pan od rodziców?
JG: Tak, przy czym rodzice mieli bardzo małe gospodarstwo, kilka krów, tucznika, kury i uprawiali tyle pola, ile potrzebne było im na własny użytek. Nie utrzymywali się z niego, oboje pracowali zawodowo. Ja od dziecka pomagałem w gospodarstwie i praca ta stała się moją pasją. Według mojej mamy w szkole podstawowej w wypracowaniach pisałem, że w przyszłości chcę zostać rolnikiem. Kiedy byłem uczniem gimnazjum, zacząłem hodować barany i zajmowałem się tym przez jakieś 4 lata. Jeszcze jako nastolatek wybudowałem pierwszy budynek gospodarski. Spotykałem się kolegami, grałem w piłkę, jeździłem na rowerze, ale najwięcej radości sprawiała mi praca w gospodarstwie i snucie planów na przyszłość. Prowadzę gospodarstwo od 15 lat, ciągle je powiększam i rozwijam. Przed rodzicami gospodarowali tutaj dziadkowie i pradziadkowie, mieszkamy w tym samym domu, co oni. Były takie momenty, że już myślałem o likwidacji, ale chyba nie umiałbym z tego zrezygnować.
AG: Mąż jest prawdziwym pasjonatem, w rodzinie wspomina się, że za pieniądze z konfirmacji kupił sobie kombajn. Czasem pracuje od rana do nocy, a nawet w nocy, i siedem dni w tygodniu. Teraz to od miesiąca nie miał wolnego dnia. Wszystkich rolników można nazwać pasjonatami, bo jakby przeliczyć godziny pracy na stawki, to gospodarka się nie opłaca, a są w nią zaangażowane całe rodziny, nawet dzieci mają swoje obowiązki.
Pani chyba też coś o tym wie?
AG: Tak, pochodzę z małego gospodarstwa, mieliśmy wszystkiego po trochu – kury, krowy, świnie, konie i pole. Pomagałam i wcale nie marzyłam o takim życiu, raczej o tym, że wyjadę do dużego miasta, zamieszkam w pięknym apartamencie, będę miała ciekawą pracę i, co bardzo ważne, nie będę gotować. Jednak serce nie sługa, zakochałam się i teraz razem z mężem prowadzę gospodarstwo, zajmuję się dziećmi, codziennie gotuję, ale to daje mi szczęście. Teraz patrzę na młodzieńcze marzenia jak na mrzonki z seriali. Tu jest realne życie, rodzina, gospodarstwo, praca w firmie. Nasze rodzinne spędzanie czasu często polega na wspólnej pracy przy zwierzętach i w obejściu, ale spełniam się i rozwijam. Oczywiście trochę mi brakuje czasu dla siebie, ale staram się jakieś chwile wygospodarować. Poszłam za głosem serca i teraz nie wyobrażam sobie innego życia.
Mąż zauroczył mnie między innymi tą swoją pasją, już przed ślubem zaczęliśmy razem planować przyszłe życie. Mając 18 lat mąż hodował kilkanaście byków. Wiedziałam, że myślał o rozbudowie gospodarstwa, ale myślałam jeszcze, że to będzie dodatek do pracy zawodowej. Po ślubie oboje pracowaliśmy zawodowo, ja w szpitalu na Zawodziu, mąż
w Rolniczym Kombinacie Spółdzielczym w Goleszowie. Gospodarstwo wciąż się powiększało, założyliśmy firmę zajmującą się spedycją, usługami komunalnymi, wywozem nieczystości płynnych, odśnieżaniem, i już nie dało się tego zatrzymać. Zrezygnowaliśmy z pracy zawodowej, mąż jeździł do klientów, ja doglądałam byków. Teraz mamy już pracowników, ale sami też wciąż jesteśmy w pełni zaangażowani w obydwie prace.
Macie Państwo dwóch synów, przejawiają pasję po tacie?
JG: Jeszcze nie wiadomo. Marcin ma 2 lata, a Tadek 5 lat. Czasem się angażują, a czasem marudzą, jak to dzieci. Zobaczymy, co będą chcieli robić w życiu. Chłopcy żyją z nami i żyją naszymi sprawami, ale nie nastawiamy się na to, że wybiorą takie samo życie. Nie jestem pewien, czy bym im życzył takiej pracy na okrągło.
Dlaczego zdecydował się Pan akurat na byki?
JG: W tym regionie wiele pszenicy się nie naprodukuje, teren górzysty i jest dużo użytków zielonych. Można zagospodarować trawę i dlatego postawiłem na byki, na wołowinę zawsze będzie popyt. Ostatnio wołowina stała się bardziej popularna. Polacy uczą się smażyć steki, powstają restauracje specjalizujące się w stekach, ale wychwala się wołowinę argentyńską, amerykańską, japońską.
Dlaczego nie polską?
JG: 70-80 procent polskiej wołowiny idzie na eksport i za granicą jest to bardzo cenione mięso. Nie wiem, dlaczego mówi się głównie o gatunkach zagranicznych, może dlatego, że są to specjalne rasy na steki. Polska wołowina jest najwyższej jakości i można z niej przyrządzić bardzo smaczne potrawy, ale najważniejsza jest jakość, dlatego lepiej kupować od sprawdzonych dostawców, najlepiej z regionu. Niska cena mięsa w marketach kusi, ale nie warto. Nie wiemy, skąd to mięso pochodzi, ani ile mięsa jest w mięsie. Mówi się, że wołowina jest droga, ale trzeba brać pod uwagę, że koszty wyhodowania byków są wysokie.
Czy można gdzieś w okolicy kupić wołowinę z regionu, na przykład z Państwa gospodarstwa?
JG: Na pewno nie w supermarketach. My sprzedajemy do zakładu Karola Chwastka w Dębowcu. Jego dwa sklepy firmowe są w Skoczowie, a w okolicy w mniejszych sklepach też można je kupić. Na stoiskach z mięsem jest o tym informacja.
Z jednej strony chcemy jeść zdrowe, lokalne produkty, a z drugiej kierujemy się głównie ceną.
JG: To jest szerszy temat. Ludzie chcą mieć ekologiczną i naturalną żywność, ale nie wiem, gdzie ona ma być produkowana, bo jako rolnicy spotykamy się z nieprzyjaznym nastawieniem. Mam taki apel do mieszkańców Ustronia, Goleszowa i innych miast, żeby podchodzili z wyrozumiałością, już nie mówię z szacunkiem, do rolników i do ich ciężkiej pracy. Słyszymy skargi na zapach, gdy wyrzucamy na pole obornik. A przecież on wietrzeje po kilku godzinach i nie jest stosowany zbyt często. Ostatnio jeden z mieszkańców zadzwonił do urzędu i powiedział, że czuje się jakby mieszkał w oborze. Inny stwierdził, że wolałby, żeby 3 hektary naszego pola były zabudowane blokami. Zdarza się, że kierowcy odnoszą się agresywnie do kierujących ciągnikami, mimo że nowoczesne maszyny nie jeżdżą już tak wolno jak te dawne. Trąbią na nas, wygrażają, sugerują, że powinniśmy zjechać z drogi. W czasie żniw zdarza się zabrudzić drogę. Kupiliśmy zamiatarkę, teraz większość gospodarstw już ma taki sprzęt, i sprzątamy po sobie. Tymczasem ludzie dzwonią do straży miejskiej i rolnicy są karani mandatami!
AG: Jeden klient opowiadał nam, że w Danii rolników w sklepie przepuszczają w kolejce, bo jest świadomość, że rolnicy produkują ludziom żywność. Prosimy o refleksję na ten temat w przededniu święta plonów, bo z jednej strony ludzie podziwiają korowód, wyrażają wdzięczność za ten przysłowiowy bochen chleba, a na co dzień traktują rolników bez szacunku.
A jeśli chodzi o te usługi komunalne, konkretnie wywóz nieczystości, to sytuacja
się poprawiła w ostatnim czasie?
JG: Na pewno tak, ale unikanie wywożenia ścieków jest nadal częste. Istnieje obowiązek podpisania umowy z jakąś firmą i regularne opróżnianie szamba, ale nie wszyscy się stosują. Czasem obserwuję szokujące sytuacje, ostatnio ktoś mnie zapytał, gdzie my wywozimy ścieki. Ludzie nie mają świadomości, że ścieki muszą trafić do oczyszczalni. Wiele jest jeszcze domostw, które pierwszy raz opróżniają szambo, mimo że korzystają z niego wiele lat. Moim zdaniem najważniejsza jest edukacja, że ścieki z nieopróżnianych, nieszczelnych szamb trafiają do naszych studni. Że przez zanieczyszczane potoki giną ryby i inne zwierzęta. Dbajmy o nasze otoczenie, zaczynając od małych kroków – wywozu ścieków.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała: Monika Niemiec