
Rozmowa
z Konradem Owczarkiem, współzałożycielem i współwłaścicielem firmy Kosta i z córką Agnieszką Owczarek, obecnie prezes zarządu
Czy kiedy zakładał Pan firmę, miał Pan przeświadczenie, że zaczyna pan coś, co przetrwa 35 lat?
KO: – Nie patrzyłem tak daleko do przodu, ale w pełni się zaangażowałem w tworzenie firmy. Początki wspominam jako niezwykle dynamiczne, zarówno w kontekście własnej działalności gospodarczej, jak i ogólnej sytuacji ekonomicznej w kraju. Początki polskiego kapitalizmu po 1989 roku były burzliwe i wymagały pionierskiego podejścia. Można było albo w to wejść i działać na najwyższych obrotach, albo się poddać. Ja nie zamierzałem odpuszczać.
Jak wyglądał wtedy rynek w Pana branży w Ustroniu?
KO: – Nie było go, dopiero się organizował. Był klient, ale nie było towaru. Trzeba było znaleźć źródła dostaw, jeździłem po produkty osobiście nyską i płaciło się gotówką. Na pewno skorzystaliśmy z bliskości Polifarbu, stąd rozwinięcie tej części firmy. Zapotrzebowanie było bardzo duże. W 1990 roku otworzyłem firmę w Ustroniu, a już w 1992 powstały placówki w Dobrodzieniu i Opolu. W 1993 roku doszedł do tego oddział w Świdnicy, a później nowe sklepy: w 1994 roku w Wiśle, w 2000 w Oleśnie, w 2003 roku
we Wrocławiu.
Czy Pani pamięta, jak ojciec zaczynał działalność gospodarczą?
AO: – O tak, tata ciężko pracował, ale dla mnie i dla mojej siostry była to raczej przygoda. Bardzo miło wspominamy, jak w wakacje jeździłyśmy do Polifarbu po towar, a potem objeżdżaliśmy sklepy, żeby dostarczyć farby.
Czy siedziba firmy od początku mieściła się na ul. Sportowej?
KO: – Tak, ale ta pierwsza w niczym nie przypominała dzisiejszej. Na początku był tutaj tylko magazyn, a biura mieściły się w sąsiednim budynku. Skorzystaliśmy z pomieszczeń Budopolu, który po przemianach gospodarczych w kraju, wynajmował swoje lokale przedsiębiorcom.
Skąd Pan wiedział, jak prowadzić działalność? Miał Pan wcześniej jakieś doświadczenia w biznesie? Kontynuował Pan tradycje rodzinne?
KO: – Nie miałem doświadczenia, choć miejsca w których pracowałem, dawały konkretne umiejętności i nauczyły mnie zarządzania. Może trochę odziedziczyłem przedsiębiorczości, bo moi rodzice prowadzili sklep. Było to pod Lublińcem, mama pochodziła z Boronowa, a tata z Wierzbia. Wywodzili się z zamożnych rodzin wiejskich i kiedy pobrali się w 1935 roku, zostali na tyle uposażeni przez rodziców, że mogli rozpocząć działalność. Zamieszkali w Pawonkowie. Wynajęli lokal, otwarli sklep, potem gospodę. Prowadzili działalność również po wojnie. Utrzymali się w Polsce Ludowej, chociaż tata musiał też pracować na etatach w państwowych przedsiębiorstwach. Sklep nie przynosił kokosów, to nie były łatwe pieniądze. Dość powiedzieć, że nawet jeśli myślałem, żeby pójść w ich ślady, to nie miałem żadnego
kapitału na start.
Jak Pan dotarł do Ustronia?
KO: – Poszedłem na studia do Katowic. Tam poznałem moją żonę, pobraliśmy się i zamieszkaliśmy u teściów w Świętochłowicach. Po pół roku powiedziałem: „Nie, ja tu nie zostanę”. Miałem na myśli miasto, aglomerację śląską, hałas, zanieczyszczone powietrze, te tramwaje, fabryki… Kiedy studiowałem, to mi to nie przeszkadzało, dużo się działo, spotykaliśmy się z kolegami i korzystaliśmy z dobrodziejstw dużego miasta, ale na życie rodzinne się nie nadawało. Zacząłem się zastanawiać, gdzie mógłbym ewentualnie pracować. Problemem był brak mieszkania, trudno byłoby mi je dostać. No i wymyśliłem, że zostanę kierownikiem domu wczasowego. Mając zaledwie półroczne doświadczenie
zawodowe, porywałem się z motyka na słońce, ale zacząłem szukać, składać podania i szczęśliwym zbiegiem okoliczności znalazłem się w Ustroniu Jaszowcu, w „Ondraszku”, domu wczasowym Kopalni Szombierki.
Nie bał się pan wyzwań… Odwaga to chyba cecha konieczna do prowadzenia działalności.
KO: – Na pewno, ale trzeba też być otwartym na nowe i chcieć się uczyć. Ja się w „Ondraszku” nauczyłem bardzo dużo – zarządzania zasobami i ludźmi, organizacji pracy, zaopatrzenia, zdobywania koniecznych towarów, współpracy z dostawcami. Były też lekcje z rozwiązywania niespodziewanych problemów i łagodzenia konfliktów między pracownikami.
To się Panu przydało w kolejnej pracy w ustrońskim ratuszu, a czego się Pan nauczył w Urzędzie Miasta?
KO: – Ta praca pokazała mi, czego nie chcę robić w życiu… Trochę żartuję, ale nie do końca. Miło wspominam czas, kiedy byłem zastępcą naczelnika miasta, jednak nie nadaję się na urzędnika. Te wszystkie papiery… Pracując w strukturach publicznych trzeba ściśle przestrzegać procedur, załatwiać różne sprawy w określony sposób. Prowadzenie firmy też jest obwarowane przepisami, ale tu jest więcej miejsca na kreatywność i spontaniczność. Jednak praca w ratuszu dała mi bardzo wiele – poznałem Ustroń i Ustroniaków.
Jak Pani wspomina pierwsze lata w Ustroniu?
AO: – Urodziłyśmy się jeszcze na Śląsku, ale dzieciństwo to dla mnie Ondraszek i Jaszowiec. Bardzo miło wspominam Szkołę Podstawową nr 3 w Polanie, do której chodziłyśmy z siostrą. Pamiętam też, jak któregoś dnia okazało się, że nasze życie w domu wczasowym, bo tam rodzice mieli służbowe mieszkanie, jest dla koleżanek i kolegów dziwne. Ja nie znałam innego życia i dla mnie było normalne, że dom wczasowy jest moim domem, do pani Krysi z recepcji mówię ciociu i odrabiam z nią lekcje. Potem była budowa domu na Zawodziu i następne lata wszystko się wokół tego kręciło. Trzeba było załatwiać materiały i samemu pracować. Kiedy już zamieszkaliśmy w nowym domu, chodziłam do Szkoły Podstawowej nr 2 i tam zakończyłam pierwszy etap edukacji. To były zupełnie inne czasy. Mimo że mieszkaliśmy daleko od szkoły, chodziłyśmy na piechotę, a gdy rodzice byli zajęci pracą i budową, to same organizowałyśmy sobie czas. To mnie nauczyło odpowiedzialności i samodzielności.
Czy rodzina odczuła, że tata porzucił spokojną pracę w urzędzie i zaczął prowadzić firmę?
AO: – Rodzice zawsze dużo pracowali, mama też, bo prowadziła swój sklep. U nas w domu panował etos pracy, zasada, że jeśli chcesz coś mieć, to musisz na to zarobić. Zajęci rodzice to była dla nas normalna sytuacja. Jednocześnie widziałyśmy, że spełniają się w tym, co robią i że robią to z myślą o rodzinie i naszej przyszłości.
Od początku chciała Pani zostać następczynią ojca?
AO: – Myślałam o tym, ale nie od razu. Poszłam do liceum, potem na studia, a po studiach podjęłam pracę, żeby zdobywać doświadczenie. Nie u ojca, choć miałam taką propozycję. Chciałam się więcej nauczyć, poznać świat biznesu. W firmach rodzinnych, a my się za taką uważamy, często pałeczkę przejmuje kolejne pokolenie, ale chciałam przyjść do firmy nie tylko jako córka, ale też jako cenny pracownik. No i później działaliśmy razem z tatą aż do momentu, kiedy przeszedł na emeryturę.
Czy łatwo było przekonać ojca, żeby sobie odpoczął?
AO: – Oczywiście, że nie, ale ja też nie naciskałam. Zawsze miałam wrażenie, że bardzo dobrze się dogadujemy. Zawsze miałam w tacie oparcie, dużo dawał mi jego spokój. We mnie emocje buzowały, a tata podchodził do problemu z dystansem. Z czasem coraz więcej decyzji podejmowałam sama, ale zawsze mogłam przyjść i powiedzieć: „Słuchaj, chciałabym to zrobić tak i tak, co myślisz?”. Ja cię chyba nie wyganiałam, co?
KO: – Nie, byłem ci jeszcze potrzebny, bo cały czas coś się działo. Tak to jest w firmie, trudno znaleźć momenty, gdy wszystko się toczy idealnie i można osiąść na laurach. Cały czas coś zmienialiśmy, budowaliśmy, rozbudowywaliśmy. W 2007 i 2008 roku powstały nowe obiekty w Opolu i Dobrodzieniu oraz w Bielsku-Białej. W 2010 roku na 20 lecie Kosty otwarliśmy nowy oddział w Knurowie, a w 2014 roku Opolskie Budowlane Centrum Biznesu.
W międzyczasie zmieniał się rynek i przed firmą stanęły nowe wyzwania.
AO: – To prawda, teraz sytuacja się odwróciła i to my musimy zabiegać o klienta. W okolicy otwarło się wiele marketów międzynarodowych o podobnym profilu. Duże sklepy działają w Cieszynie, ostatnio otworzył się w Nierodzimiu, a do tego dochodzi sprzedaż internetowa. Efektem dostosowywania się do rynku było przystąpienie w 2017 roku w poczet akcjonariuszy PSB Polskich Składów Budowlanych i otwarcie w zeszłym roku marketu PSB Mrówka Ustroń. W tym roku powstał jeszcze sklep PSB Mrówka Express w Wiśle. Jako firma bardzo dbamy o kontakty biznesowe, udzielamy się w różnych gremiach, niejako kształtując rynek w Polsce, oprócz wejścia do PSB, 25 lat temu zostaliśmy członkami Konsorcjum Handlowego Stofarb. Co roku wspólnie ze współpracownikami, kontrahentami, klientami obchodziliśmy urodziny firmy i Dzień Budowlańca przy grillu. Realia są, jakie są i musimy w takich realiach funkcjonować i walczyć o klienta. Co zrobić, żeby klient do nas przyszedł, żeby u nas kupił i wrócił? To są pytania, które cały czas sobie zadajemy. Odpowiedź wydaje się prosta – musimy mieć dobry produkt w dobrej cenie, miłą i kompetentną obsługę, a tak naprawdę trzeba robić dużo więcej i wciąż się doskonalić.
Czym konkurujecie z sieciowymi marketami?
AO: – Przede wszystkim jesteśmy bardziej elastyczni i możemy szybko reagować na zmiany i potrzeby rynku. Nasze sklepy w różnych miastach dostosowujemy do lokalnej specyfiki. Nie budujemy wszędzie jednakowych hal, wpasowujemy się w miejscową infrastrukturę, w jednych miejscach są mniejsze, w innych większe sklepy. Staramy się też utrzymać stałą kadrę, pracują jeszcze u nas ludzie, niemal od powstania firmy. To też buduje zaufanie. Oczywiście w ciągu tych 35 lat zdarzyły się mniej trafne decyzje, ale które wynikały z różnych czynników, nie wszystko da się przewidzieć, ale tak wygląda biznes. Obecnie rynek się łączy, więc trzeba dołączyć do silniejszych, mocniejszych firm, kto zostaje sam, jest bez szans.
KO: – Szukaliśmy wśród firm ogólnopolskich elastycznej oferty, która podzieliłaby się wiedzą, doświadczeniem, pomogła poprawić zaopatrzenie, zastosować nowoczesne techniki sprzedażowe, ale też pozwoliłaby nam na określoną samodzielność bez utraty własnej tożsamości. Żeby Kosta była Kostą.
Jest Pan ustrońskim przedsiębiorcą i jednocześnie mecenasem i sponsorem, wspierającym inicjatywy kulturalne czy społeczne w mieście. Nie musiałby Pan tego robić.
Zawsze wspierałem lokalne społeczności i tu w Ustroniu, i w innych miejscach, gdzie prowadziliśmy działalność. Najważniejsze było dla mnie to, żeby wiedzieć komu i dlaczego pomagam. Do przedsiębiorców zwraca się bardzo dużo fundacji i osób prywatnych, które proszą o wsparcie. Nie da się prowadzić firmy i sprawdzać tych wniosków. Osoby, które wspieram w Ustroniu robią ważne i ciekawe rzeczy dla innych, bo mają pewne umiejętności, talenty. Ja mam inne – prowadzę firmę. To naturalne, że się wspieramy i razem budujemy coś wartościowego.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała: Monika Niemiec