18.4 C
Ustroń
sobota, 19 lipca, 2025

Bliże natury: O pisaniu i czytaniu w cieniu jarzębiny

Gazeta łączy pokolenia. Fot. W. Suchta

35 lat – to całkiem interesujący wiek, przynajmniej dla człowieka. Ot, dawno minęły dziecięco-cielęce zachwyty i naiwności, wysoki poziom młodzieńczego entuzjazmu, zapału i nadmiaru energii raczej już opada, a jeśli się stabilizuje, to na ogół w tak zwanych niższych stanach średnich. Owszem, idzie się przez życie i bierze życiowe zakręty z brzmiącym dziarsko hasłem „Życie zaczyna się po trzydziestce!” na ustach i sztandarach, ale jednocześnie coraz uważniej człowiek wsłuchuje się w głos rozsądku i nadziei, który cichutko podpowiada, że mądrość z wiekiem (czyli lada dzień!) powinna wreszcie nadejść. Z mojego męskiego punktu widzenia pokusiłbym się nawet na stwierdzenie, że to taki solidny i obiecujący początek wieku męskiego, tyle tylko, że od dłuższego czasu fraza „wiek męski” niezmiennie i automatycznie rymuje mi się za Wieszczem Adamem z „wiekiem klęski” („Polały się łzy”), czyli mało optymistycznie, nieprawdaż?

Oczywiście mało odpowiedzialne, chociaż poniekąd efektowne jest proste przenoszenie skojarzeń związanych z życiem i doświadczeniem 35-letniego człowieka na obchodzącą jubileusz 35-lecia Gazetę Ustrońską. Tym niemniej mój wrodzony pesymizm karze mi dostrzegać zagrożenia związane ze statecznym i dojrzałym wiekiem („męskim”) naszej Gazety, który – absolutnie nie z przyczyny samej Ustrońskiej i osób z nią zawodowo i czytelniczo związanych! – może okazać się „wiekiem klęski”. Proszę więc o wybaczenie, że zamiast laurki i gratulacji, z niniejszego tekstu, przebija nieco minorowa – łagodnie rzecz ujmując – nuta. Pocieszeniem niech będzie, że poniższe refleksje dotyczą wszystkich wydawanych w formie drukowanej bądź cyfrowej czasopism i książek.

Zanim jednak wystukałem na klawiaturze pierwsze cyfry i litery tego tekstu, sięgnąłem do swojego artykułu, który na łamach Ustrońskiej ukazał się z okazji jej 30-lecia („O gazetach, książkach i „chorobach” papieru”, Gazeta Ustrońska nr 22 z 28 maja 2020 r.). W tymże  tekście z pewną dozą zapału i zaangażowania snułem opowieść o zagrożeniach dla  papierowych książek i gazet ze strony grzybów i zwierzęcego drobiazgu, które chętnie pożywiają się zadrukowaną celulozową papką. W tych naturalnych „czynnikach”  dostrzegałem istotne zagrożenie dla zachowania i ciągłości dorobku naszej piśmienniczej kultury i dziedzictwa. O, słodka naiwności, gdzież my dzisiaj pod tym względem jesteśmy!? Bynajmniej nie chodzi mi o nasilający się proces odchodzenia od tworzenia (pisania) i poznawania (czytania) różnorakich treści w oparciu o papier, tusz bądź atrament, na rzecz utrwalania i udostępniania tychże treści w – jakże dla mnie ulotnej – wersji cyfrowej. Ten przybierający na sile z każdym rokiem trend, celnie opisuje Jacek Dukaj w erudycyjnym eseju „Po piśmie”: Nie napiszę listu – zadzwonię. Nie przeczytam powieści – obejrzę serial. Nie wyrażę politycznego sprzeciwu w postaci artykułu – nagram filmik i wrzucę go na YouTube’a. Nie spędzam nocy na lekturze poezji – gram w gry. Nie czytam autobiografii – żyję życiem celebów na Instagramie. Nie czytam wywiadów – słucham, oglądam wywiady. Nie notuję – nagrywam. Nie opisuję – fotografuję. I tak dalej, listę można ciągnąć stronami. Przebija z tych kilku zdań spora dawka pesymizmu, chociaż ich autor dostrzega w powolnym odchodzeniu od pisma i pisania w rozumieniu tradycyjnym na rzecz wersji zdigitalizowanej, proces nieuchronny, a nawet otwierający zupełnie nowe możliwości i perspektywy. Rzecz również nie w tym, że zmiana papierowej kartki na ekran tabletu, smartfonu czy czytnika sprawie, iż czytamy mniej. Bynajmniej! Coroczne raporty „Prasa Drukowana i Cyfrowa” pokazują, że czytelnictwo prasy nie spada – czyta ją 82% Polaków w wieku od 15 do 75. Wbrew pojawiającym się obawom również czytelnictwo książek – jak pokazują z kolei badania Biblioteki Narodowej – w ostatnich latach wzrosło i ustabilizowało się. Do przeczytania co najmniej jednej książki w roku przyznaje się 41-43% Polaków (w latach 2023-2034 – to całkiem sporo w porównaniu do kompromitujących 32% w latach 2021-2022). Czytamy więc na papierze i w wersji cyfrowej całkiem regularnie i sporo, poświęcając tej czynności 6 godzin i 30 minut tygodniowo. Dużo nam brakuje do Indii, gdzie lekturze poświęca się w tygodniu 10 godzin i 42 minuty, ale nieźle wypadamy na tle Koreańczyków, którzy na tę zacną czynność znajdują raptem 3 godziny i 6 minut tygodniowo (to z kolei dane z World Cuture Score Index). Z każdego z przytoczonych badań wynika, że cyfrowe treści powoli, aczkolwiek systematycznie wypierają te drukowane. Przecież i ja wiedzę i inspiracje do niniejszego tekstu czerpię z raportów i artykułów dostępnych w wersji cyfrowej, a weryfikując i sprawdzając różne wątpliwości nie odchodzę od ekranu laptopa. W mojej domowej biblioteczce wielotomowa encyklopedia kurzy się od lat i musiałbym trochę poszukać z pewnością tkwiących gdzieś na półkach książkowych słowników języka polskiego czy synonimów. Cóż, to chyba znak czasów, w których zaspokajanie różnorodnych – w tym kulturalnych i czytelniczych – potrzeb odbywa się w myśl zasady, którą na własne potrzeby określam „wszystko, wszędzie, zaraz”, więc bez dostępu do „internetów” ani rusz!

Jednak prawdziwe zagrożenie dla twórców i czytelników słowa tak drukowanego, jak i cyfrowego dostrzegam w AI, czyli sztucznej inteligencji. Tak, korzystam z tego narzędzia szukając źródeł i potrzebnych mi danych, wciąż jednak z dużą dozą niepewności i nieufności, nieustannie sprawdzając i weryfikując otrzymane informacje i treści. Z lekkim przerażeniem ledwie kilka miesięcy temu przeczytałem najpierw tekst, który wyszedł spod pióra (czyli klawiatury, oczywiście) żywego człowieka i który miałem przyjemność z lekka poprawić w ramach korekty, oraz jego wersję „autorstwa” AI. Autor poświęcił sporo godzin pracy na zbieraniu informacji i pisaniu (a ja na korekcie jego pracy), starając się, aby tekst był czytelny, przystępny i opierał się wyłącznie na sprawdzonych danych, natomiast AI zrobiła to w kilka sekund! I to z podobnym, jeśli nie lepszym dla czytelnika efektem! Czy więc czekają na nas, odbiorców czasopism i książek, półki bibliotek i księgarni pełne treści wygenerowanych (bo przecież, do licha, nie napisanych!) przez to lub inne informatyczne narzędzie? Taki świat już istnieje: Nuala Bishari, była reporterka Hoodline, czyli amerykańskiego serwisu informacyjnego publikującego relacje lokalnych reporterów, w tekście „Jak to jest patrzeć na sztuczną inteligencję przejmującą twoją starą pracę?” pisze: Obserwowanie mojej dawnej pracy zastępowanej przez sztuczną inteligencję jest  surrealistyczne, ale też szczególnie ironiczne. Pogłębione doniesienia z terenu zostały zastąpione przez sztucznych ludzi, którzy nigdy nie postawili stopy w żadnej z dzielnic, o których piszą – ponieważ nie mają stóp. 

Oczywiście, sztuczna inteligencja to szybkość, automatyzacja i optymalizacja pewnych działań i czynności, zwłaszcza tych żmudnych i niejako „mechanicznych”, jak chociażby przepisywanie nagranych wywiadów bądź przeszukiwanie źródeł danych. Ale dla mnie artykuł (nawet najprostszy, podający wyłącznie podstawowe informacje, bez żadnych analiz czy opinii autora), reportaż, wywiad, nie wspominając o felietonie lub eseju, w formie prasowej bądź książkowej, drukowanej lub cyfrowej, to efekt czyjegoś wysiłku, twórczości i subiektywnego spojrzenia na świat, opartego na bagażu życiowych doświadczeń i  przemyśleń żywego, pełnego rozterek i emocji człowieka! Czy zamiast tego będziemy się w przyszłości raczyć poprawnie i sprawnie napisanymi tekstami, będącymi efektami „przemyśleń” tranzystorów, diod, rezystorów, kondensatorów, procesorów czy innych układów scalonych? Przyznaję, że ta wizja nie napawa mnie optymistycznie, wręcz przeciwnie. Z satysfakcją odnotowuję, że nie tylko ja obawiam się efektów rozwoju AI. Od lat śledzę z uwagą wypowiedzi Natalii Hatalskiej, założycielki i szefowej infuture.institute („instytut badań nad przyszłością”, który definiuje najważniejsze trendy, opisuje je i wskazuje konsekwencje). N. Hatalska w rozmowie z Filipem Springerem (serwis ir2.info) dzieli się swymi obawami: Jako pokolenie przeżyliśmy bardzo dużo zmian technologicznych. (…) Entuzjastycznie brałam w nich udział. Komputeryzacja i internet, gdy kończyłam studia, potem urządzenia mobilne. To przyniosło nam oczywiście wiele złych rzeczy, jesteśmy ich teraz świadomi, ale one nam generalnie usprawniły rzeczywistość, ułatwiły nasze funkcjonowanie w świecie. Posługujemy się technologiami i życie jest teraz pod wieloma względami prostsze. I jak porównać te przełomy technologiczne do tego związanego ze sztuczną inteligencją, który właśnie się rozpędza? Różnica między nimi jest fundamentalna. Dzisiaj zagrożony jest człowiek. I to na bardzo głębokim poziomie. (…) Grozi to [niekontrolowany rozwój AI] intelektualnym regresem całej wspólnoty. Przestaniemy myśleć, bo to maszyny będą nam podawać erzace myślenia. Nie będą olśniewające – będą zaledwie „w porządku”, ale to wystarczy, by maksymalizować zyski.

Natalia Hatalska wspomina również, że kiedyś na pytanie córki, co jest ważniejsze – telefon czy jarzębina, po namyśle odpowiedziała, że telefon, ale dzisiaj bez wahania  odpowiedziałaby, że jarzębina. To wielce wymowna i inspirująca odpowiedź, więc wszystkim czytelnikom wypada mi życzyć wielu lat lektury – w cieniu jarzębiny lub innego drzewa – Ustrońskiej, tworzonej tak ja dotąd z sercem i oddaniem przez żywych ludzi!

Aleksander Dorda

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Zobacz również

Ostatnie artykuły

Skip to content