W związku ze zbliżającym się „Charytatywnym Koncertem Wielkanocnym”, który odbędzie się już w tą sobotą w MDK „Prażakówka”, postanowiliśmy porozmawiać z beneficjentką tego wydarzenia, Panią Małgorzatą Kawulok, złotą medalistką 52 Paralekkoatletycznych Mistrzostw Polski, której życie nie oszczędziło wielu wrażeń, niekoniecznie tych dobrych. Odwiedziliśmy Panią Małgosię w tymczasowym miejscu pobytu w Cieszynie, a rozmowę przeprowadził Tomasz Lewicki.

Opowiedz nam proszę jak zaczęła sie Twoja pasja związana ze sportem, bo z tego co wiem, to nie od razu była to dziedzina, którą uprawiasz obecnie. Jak to się zaczęło?
Małgorzata Kawulok: Faktycznie nie od razu było to pchnięcie kulą czy rzut dyskiem. Moja przygoda ze sportem na początku była poszukiwaniem mojego miejsca. Wszystko zaczęło się w Szkole Podstawowej nr 2, kiedy to w wieku 13 lat, zapisałam się na SKS i tam pierwsze, z czym się zetknęłam to była piłka ręczna. Dość szybko jednak zamieniła się ona w judo, które trenowałam przez kolejne 2 lata. I tak w wieku 15 lat przesiadłam się na lekkoatletykę, co wiązało się ze zdaniem egzaminów sprawnościowych ósmoklasisty. Nie było łatwo, bo obejmowały one szeregu dyscyplin, jak skakanie, rzucanie, czy bieganie. We
wszystkich okazałam się najlepsza w szkole.
Czy już wtedy ktoś dostrzegł ten sportowy potencjał w Tobie?
Tak, to był nauczyciel WF-u z równoległych klas, i mimo, iż miałam za sobą ledwie dwa miesiące ćwiczeń w lekkoatletyce, to on widząc moje wyniki oraz to, że mam jakiś dryg do sportu, zabrał mnie na Mistrzostwa Polski do Poznania. Był to słynny memoriał Janusza Kusocińskiego. Nie dość, że wygrałam te zawody, to jeszcze w dodatku byłam o włos od pobicia rekordu, który był od 20-stu lat niepobity. Zabrakło zaledwie 3 centymetrów. I w ten oto sposób dostałam powołanie do kadry narodowej. Od tego czasu zaczęło się już zawodowo, więc rodzice stracili córkę, bo jeździłam na wszystkie możliwe obozy, czy zawody i to w całej Europie. Ja, taka szara myszka z Ustronia.
Czyli jednym słowem wrota kariery otwarły się przed Tobą szeroko, zwiastując świetlaną przyszłość.
No może by tak było, bo już szykowałam się na Olimpiadę w Barcelonie w 1992 roku, ale niestety na chwilę przed nią przydarzyła mi się kontuzja, która w zasadzie przekreśliła wszystko. Wówczas znany profesor z Warszawy powiedział mi, że albo będę ćwiczyć dalej i czeka mnie wózek, albo nici z dalszego uprawiania sportu.
To musiała być druzgocąca wiadomość dla Ciebie?
Dokładnie tak, cały świat mi się zawalił, więc obraziłam się na sport i na wszystkich dookoła i to na długie lata. Wróciłam do zwykłego życia, skończyłam szkoły i poszłam do zwykłej pracy.
No i wydawałoby się, że to już koniec tej historii, ale na szczęście – o ile tak w ogóle mogę powiedzieć – przychodzi rok 2021, który jest pewnym zwrotem akcji. Co wtedy się stało?
Wtedy wali mi się cały świat po raz drugi. Przychodzi choroba, wskutek której zostaje mi amputowana noga, a wraz z nią tracę wszystko i jak mówię „wszystko”, to naprawę mam to na myśli – pracę, środki do życia, mieszkanie, o pozostałych nie chcę już nawet mówić. Mijają kolejne 3 lata wzmagania się z niepełnosprawnością aż tu niespodziewanie wpada do mnie Janusz Rokicki (olimpijczyk, rekordzista świata i Europy w pchnięciu kulą), oferując mi swoją pomoc. Zaczynamy ćwiczyć i już pół roku później, zabiera mnie w czerwcu 2024 roku do Krakowa na 52. Paralekkoatletyczne Mistrzostwa Polski i tam zdobywam 2 złote medale.
Znając Małgosiu Twoją historię można by rzecz, że Twoje życie to nieustające pasmo wzlotów i upadków, bo oto we wrześniu tego samego roku tracisz kolejną nogę. Ty, mimo to tryskasz radością, jesteś pełna optymizmu, więc muszę w tym momencie zapytać Cię, skąd Ty czerpiesz siłę na ten rollercoster życia?
O to bardzo ważne pytanie, ale odpowiedź jest banalna – to Bóg daje mi tą siłę. Ja wiem, że On nas stworzył, że kocha nas bezgranicznie, że dał każdemu różne talenty. Mi dał w sposób szczególny dar do sportu, który obecnie stał się też pewnego rodzaju moją rehabilitacją, sposobem na samorealizację, pomysłem na siebie. Dziękuję Bogu za każde doświadczenie i proszę Go, abym potrafiła wziąć to Jego zwycięstwo dla mojego życia w każdej sytuacji, także tej życiowej a nie tylko sportowej.
Jakie masz marzenia?
Jeśli chodzi o sport, to chciałabym wystartować na Paraolimpiadzie w Los Angeles w 2028 roku, ale jeszcze po drodze są mistrzostwa Polski, Europy i Świata, więc sporo pracy przede
mną. Jeśli chodzi o moją codzienność, to chciałabym mieć drugą protezę, mieszkanie przystosowane do moich potrzeb, mieć samochód, abym mogła stać się bardziej samodzielna. To jest słowo klucz – samodzielność. Jeśli natomiast chodzi o sprawy duchowe, to pragnę dokonać biegu, jak pisze jak mówi Biblia w Liście do Tymoteusza: „Dobry bój bojowałem, biegu dokonałem, wiarę zachowałem; a teraz oczekuje mnie wieniec sprawiedliwości, który mi w owym dniu da Pan, sędzia sprawiedliwy, a nie tylko mnie, lecz i wszystkim, którzy umiłowali przyjście Jego.”
Co byś powiedziała osobom, które teraz znalazły się w ruinach swojego życia?
Choćby na lawecie, ale jedź do przodu, bo gdzieś po drodze zawsze jest jakiś warsztat.
Nic dodać, nic ująć. Małgosiu dziękuję Ci za tą niesamowicie budującą rozmowę i do zobaczenia na „Charytatywnym Koncercie Wielkanocnym”, na który zapraszamy wszystkich czytelników GU. Odbędzie się on w MDK „Prażakówka”, już 19 kwietnia w Wielką Sobotę o godzinie 18.00. Będzie na nim możliwość wsparcia finansowego dla Małgorzaty Kawulok, naszej ustrońskiej, złotej medalistki, aby przysposobić ją do „normalnego” funkcjonowania.
Ja również dziękuję i do zobaczenia.
Rozmawiał: Tomasz Lewicki