Rozmowa z Anną i Karolem Nogawczykami, gazdami Ustrońskich Dożynek 2024
Gdzie mieszkają tegoroczni gazdowie?
Anna Nogawczyk: Mieszkamy oczywiście w Ustroniu, w dzielnicy Dobka, niedaleko Trzech Kopców. Do granicy z Brenną mamy 300 m.
Czym się Państwo zajmujecie?
Karol Nogawczyk: Już od kilkudziesięciu lat pracuję zawodowo w firmie Kubala, wcześniej pracowałem w Kuźni. Dodatkowo razem z żoną prowadzimy małe gospodarstwo – półtora hektara. Nie mamy jakichś szczególnych upraw, jedynie taki przydomowy ogród warzywny, namiot foliowy. Z uwagi na moją działalność pszczelarską, dbam o to, żeby w pobliżu było wystarczająco dużo miododajnych drzew, krzewów i roślin takich jak np. facelia czy gryka, żeby wzbogacić pożytek.
AN: Ja zawodowo pracowałam jako ciastkarz, m.in. w ustrońskim Społem, także na Jaszowcu, kiedy była tam jeszcze kawiarnia, no i na polu, bo dawniej prowadziliśmy typowe gospodarstwo, była krowa i inne zwierzęta hodowlane. Kiedy zabrakło babci, zajęłam się dziećmi, domem i gospodarstwem.
Czy gospodarstwo Państwo odziedziczyliście, czy zaczynaliście od zera?
AN: Odziedziczyliśmy je po moich rodzicach Janie i Helenie Pilch. Mieszkamy w moim rodzinnym domu, w którym się wychowałam i potem wspólnie z mężem wychowaliśmy nasze dwie córki. Jedna z nich mieszka z nami, dzięki czemu możemy cieszyć się wnukami. Gospodarstwo wcześniej było bardziej rozbudowane. Od dziecka byłam przyzwyczajona do pracy rolnika. Hodowaliśmy różne zwierzęta, a co za tym idzie uprawialiśmy też pole, żeby było je czym karmić. Było siano, zboże, ziemniaki, więc rok był podporządkowany temu, że trzeba było siać, sadzić, potem były żniwa, sianokosy, wykopki. Nasze dzieci, kiedy były jeszcze małe też w tym uczestniczyły.
Czyli jest Pani przyzwyczajona do tej ciężkiej pracy w gospodarstwie?
AN: Moje dzieciństwo i młodość na pewno różniły się od tego, jak żyli rówieśnicy w blokach. Przed i po szkole mieliśmy konkretne obowiązki. Oprócz odrabiania lekcji, uczenia się i zwykłych prac domowych, mieliśmy też te gospodarskie, m.in. nie można było spędzać beztrosko wakacji.
Pan też się wychowywał w gospodarstwie?
KN: Tak, mój dom rodzinny stoi na Czantorii Baranowej, obecnie jest to ulica Drozdów. Gospodarstwo przejął brat i nadal je prowadzi, choć nie na tak dużą skalę. Rodzice mieli prawie 3 hektary, były krowy, owce, świnie. Kiedyś było inaczej, więcej się inwestowało w gospodarkę, bo też nie było w sklepach tak urozmaiconej żywności, nie było supermarketów i można było zbyć płody rolne. Zatrudnienie na etacie plus gospodarka dawała szansę na lepsze życie, chociaż okupione ciężką pracą
Czyli też od dziecka był Pan przyzwyczajony do ciężkiej pracy.
KN: Dzieci w takich domach z gospodarstwem nie mogły nie uczestniczyć w pracach w obejściu i w pracach polowych. Wszyscy pracowaliśmy razem. Chodziłem do Szkoły Podstawowej nr 1, potem ukończyłem Technikum Mechaniczne w Ustroniu i cały czas oprócz nauki, pomagałem rodzicom w gospodarstwie. Na moje nieszczęście jestem alergikiem i od dziecka reagowałem na wszelkie pylenia, ale jakoś nie zraziło mnie to do życia blisko przyrody.
Mieszkacie Państwo bardzo blisko przyrody, czy wiążą się z tym jakieś problemy?
AN: Nasz dom stoi właściwie w środku lasu i oprócz tego, że jest pięknie, cicho i spokojnie, borykamy się z pewnymi problemami związanymi z żyjącymi po sąsiedzku dzikimi zwierzętami.
Jak sobie radzicie?
KN: Musiałem skonstruować solidny system zabezpieczeń, żeby chronić nasze uprawy, warzywa, drzewa, krzewy. Jest to ważne szczególnie w okresie wegetacji i zbierania plonów, w innym przypadku wszystko zjadłyby sarny i dziki. Ogrodzenie jest pod napięciem, więc udaje nam się chronić dobytek.
Pani chodziła do szkoły w Polanie?
AN: Byłam uczennicą Filii w Dobce należącej do Szkoły Podstawowej nr 3 w Polanie. Dawniej była to po prostu Szkoła Podstawowa nr 4. Proszę zauważyć, że teraz nie mamy w Ustroniu szkoły o tym numerze, jest luka pomiędzy Trójką na Polanie a Piątką w Lipowcu. Szkoła w Dobce powstała na początku XX wieku, rozbudowano ją po wojnie i w nowej siedzibie działała Publiczna Szkoła Powszechna nr 4. W latach 70. XX wieku przekształcono ją w filię, a zlikwidowano w 2000 roku. Budynek po niej przejęło szkolne schronisko młodzieżowe, a później w 2010 roku kupiła go parafia ewangelicka i teraz jest tam kaplica. Starsza córka też chodziła do szkoły w Dobce i jeszcze nawet młodsza, ale tylko do zerówki.
Jest Pan znany z pracy w Kole Pszczelarzy Ustroń, w którym jest Pan prezesem od 2011 roku, został Pan uhonorowany Złotą Odznaką Polskiego Związku Pszczelarskiego, Złotą Odznaką Związku Pszczelarzy w Wiśle, Odznaką Wzorowego Pszczelarza organizacji pszczelarskiej w Cierlicku w Czechach oraz przez Ministra Rolnictwa Honorową Odznaką Zasłużony dla Rolnictwa. Jak zaczęła się Pana przygoda z pszczołami?
KN: Mój ojciec miał pszczoły w latach 70. XX wieku, ale przyszła waroza – pasożyt pszczół, który zrobił spustoszenie w pasiece. Ojciec podejmował jeszcze próby, ale w końcu całkiem zrezygnował z pszczół. Wtedy miałem raczej negatywny stosunek do tych owadów, bo bywały agresywne, źle reagowałem na użądlenia i raczej ich unikałem. Jednak zawsze ciągnęło mnie do przyrody, w końcu wychowałem się blisko lasu, i byłem zaznajomiony z hodowlą zwierząt. Kiedy pracowałem w firmie Kubala poznałem człowieka, który był zapalonym pszczelarzem i pomagałem mu tworzyć ule z takich styropianowych odpadów, które mieliśmy w zakładzie. Jeździłem do jego pasieki, rozmawialiśmy o pszczołach, przyglądałem się i tak w końcu mnie zachęcił. Żeby pogłębić swoją wiedzę, zapisałem się do Koła Pszczelarzy w Ustroniu, a było to pod koniec lat 80. Jestem członkiem do dzisiaj, a od 2011 roku sprawuję funkcję prezesa.
Czy to Koło realnie pomaga pszczelarzom, czy jest to bardziej grupa towarzyska?
KN: Może jako prezesowi nie wypada mi tego mówić, ale sam korzystałem ze wsparcia jako zwykły członek, więc mogę chyba stwierdzić, że działamy bardzo prężnie. Pomagamy bezinteresownie początkującym pszczelarzom i organizujemy profesjonalne szkolenia, które przydadzą się nawet doświadczonym osobom. Należą do nas amatorzy, dla których pasieki są hobbystycznym zajęciem, niemniej jednak wiedzę trzeba mieć, zwłaszcza że pojawiają nowe zagrożenia, nowe metody można się o nich uczyć i uczyć. Postęp nauki dotyczy również pszczelarstwa i produkcji miodu i trzeba być na bieżąco.
Dużo jest takich osób, które postanawiają zostać pszczelarzami?
KN: Co jakiś czas ktoś się do nas zgłasza, czasem jest to autentyczna chęć założenia pasieki, zajmowania się pszczołami i pozyskiwania ich niezwykle cennych produktów, ale zdarzają się ludzie, którzy myślą, że to bardzo opłacalny biznes. Próbują od razu wypłynąć na szerokie wody i po dwóch, trzech latach rezygnują. Pszczelarstwo to nie jest łatwa prawa, warto porozmawiać z doświadczonymi hodowcami, zanim się na to zdecydujemy. W naszym Kole spotykamy się regularnie raz w miesiącu, oprócz grudnia, na każdym zebraniu jest jakieś szkolenie, a oprócz tego bezcenne rozmowy ze starszymi pszczelarzami. Korzystamy ze współczesnej techniki, wyświetlamy filmy, prezentacje, wykłady profesorów i autorytetów z dziedzin, które nas interesują. Jeżeli ktoś ma jakieś pytania, zawsze odpowiemy, porozmawiamy, podyskutujemy.
Dużo jest teraz informacji w internecie o konieczności ochrony pszczół, wspomagania ich sadzeniem miododajnych roślin itp. Czy to są sensowne informacje?
KN: Nie mogę się wypowiadać na temat wszystkich treści ukazujących się w internecie, ale rzeczywiście pszczoły i ich krewniacy odpowiadają za zapylanie olbrzymiej ilości gatunków roślin. Produkują też miód i inne produkty, dające ludziom zdrowie i przyjemność. Obecnie rolnictwo idzie coraz bardziej w kierunku monokulturowych upraw i pszczoły nie mają czego szukać na tych wielkich obszarach kukurydzy czy zbóż. Stosowanie środków ochrony roślin chroni rośliny uprawne, ale te, które rosły na obrzeżach – dzikie kwiaty, zioła są przez to zwalczane. Dlatego tak, warto oprócz angielskiego trawnika mieć w ogrodzie kwitnące drzewa, krzewy, byliny. Dla pszczół i dla całego środowiska naturalnego jest to korzystne.
Ile ma Pan pszczół?
KN: W jednym ulu żyje około 60 tysięcy pszczół, a uli mam 10, więc łatwo policzyć.
Jesteście Państwo często pożądleni?
AN: Nie, w tym roku jeszcze się to nie zdarzyło, aczkolwiek, jak mąż wykonuje przy ulach pewne zabiegi, to pszczoły nie są zadowolone i wtedy lepiej trzymać się z dala.
Jesteście Państwo zestresowani rolą gazdów?
AN: Mąż podchodzi do tego z większym spokojem, ja się bardziej denerwuję. Mam nadzieję, że podołamy, bo zdajemy sobie sprawę z tego, że jest to odpowiedzialna i zaszczytna funkcja. Trochę nas onieśmielało to, że nie jesteśmy stuprocentowymi rolnikami, ale takich jest w Ustroniu coraz mniej. Cieszymy się, że mimo to tradycja dożynkowa się utrzymuje, bo to piękne święto, przypominające, jak ważni są rolnicy, produkujący dla nas żywność. Teraz będziemy ważną częścią ustrońskiego święta plonów. Dla mnie tradycja i kontakt z podobnymi osobami jest ważny, dlatego m.in. jestem członkinią Koła Gospodyń
Wiejskich Ustroń Centrum, które co roku bardzo się angażujew organizację dożynek.
KN: Jako Koło Pszczelarzy zawsze jedziemy w korowodzie i ci, co chodzą na Ustrońskie Dożynki pamiętają rozdawane wafelki z miodem, a pełnienie funkcji gazdów to zaszczyt i kultywowanie tradycji. My na szczęście znamy smak pomidorów, ogórków prosto z krzaka i on ma się nijak do tego, jaki mają warzywa i owoce z marketów. Jeśli ktoś chce kupować takie produkty to oczywiście ma do tego prawo, ale dobrze, żebyśmy mieli wybór. Podobnie jest z miodem. Można kupować tanie miody, ale smak tego z pasieki jest o niebo lepszy. Taki miód nie jest tani, ale smaczny, nieskażony i bogaty w prozdrowotne składniki. Chcemy, żeby nasze dzieci i wnuki też mogły odżywiać się i żyć naturalnie. Musieliśmy podjąć pracę zawodową, żeby utrzymać rodzinę na odpowiednim poziomie, ale znamy wartość pracy rolnika. Czasem żartuję, że nasza praca na gospodarstwie była zamiast wczasów.
Dziękuję za rozmowę. Monika Niemiec