Przygotowując się do objazdu świata rozważałem też możliwości spotkania z krajanami. Wiedziałem, że jeden z moich szkolnych kolegów – Janek Krysta mieszka w Australii, ale nic więcej. Wiedziałem też, że najbliższa rodzina (siostra, brat) mieszkają na Zawodziu, zaś częsty kontakt miałem z jego bratanicą Dorotą Kohut z racji współpracy w ramach Towarzystwa Opieki nad Niepełnosprawnymi i od niej uzyskałem dane potrzebne mi do nawiązania kontaktu z Jankiem. Już latem rozmawiałem z nim o możliwości spotkania, co zaakceptował.
Nadszedł ten dzień – 3 stycznia 2024 roku. O godzinie 7. rano nasz statek zacumował w porcie w Melbourne, a zgodnie z obietnicą Janek z córką o 9. Przyjechali tramwajem. Tylko ja i Janek znaliśmy się wcześniej. Moja żona i córka Janka, Ela widziały pozostałych po raz pierwszy w życiu. Szybko zawiązaliśmy nić porozumienia i ruszyliśmy w miasto.
Najpierw okolice Flinders Street Station, kultowe miejsce w Melbourne, aby ustalić dalsze kroki. Wkrótce brzegiem rzeki Yarra poszliśmy w kierunku Ogrodu Botanicznego. Tłok na chodnikach ogromny, wszak to normalny dzień roboczy, więc idziemy parami – Wiesia z Elą, ja z Jankiem. Opowiadamy swoje życiorysy po szkole podstawowej. Co kto kiedy robił, jak przebiegały nasze kariery zawodowe. Do omówienia było sporo, wszak obydwaj mamy po 72 lata.
Doszliśmy do Ogrodu Botanicznego. Tam luźniej, no i przyjemniej. Dużo zieleni, kwitnących drzew i krzewów. Na skraju Ogrodu Dom Cooka. W środku ekspozycja umeblowania, wokół ogródek z ziołami, kwitnące oleandry. Wędrujemy dalej po Ogrodzie opowiadając na przemian, o tym co teraz i o tym, co było bardzo dawno temu.
„Róman, a co robi Karolek Cholewa? Karolek nie żyje, umrzył zeszłego roku. Nie żyje też Adam Kajstura, Stasiu Czyż, Janek Gajdzica, Janek Wysłych, Janusz Gomola. Ci poumierali pryndzyj. O inszych nie wiem”.
Doszliśmy do Block Arcade, pasażu handlowego w wiktoriańskim stylu. Wiesia potrzebuje kupić buty, bo się jej rozleciały, więc idą z Elą do sklepu. Ja z Jankiem przysiadamy na ławce.
„Róman, a pamiyntosz Gustawa Sikorę? Dostołeś smyczkym po głowie? Pamiyntom, ale nie dostolech, boch dobrze śpiywoł. Móm to po mamie, kiero śpiywała w chórze „Siły” na Gojach. Sikora żyje i jak spotkómy sie czasym na Ustróniu to se pofulómy. Przedstow se, że teraz moja wnuczka Amalia i jego prawnuczka Milena
to som najlepsze przyjaciółki. Spotkały się w przedszkolu i łod tego czasu ni mogóm sie rozstać. Roz jedna śpi u tej, roz drugo u tamtej”.
Buty kupione, idziemy dalej. Zrobiło się południe, zmęczeni jesteśmy solidnie. Kupujemy soki ze świeżych owoców i lądujemy na ławce przy ulicy. Jest czas, żeby wręczyć skromne prezenty, które przywiozłem.
Wiesia pobiegła naprzeciw do sklepu z pamiątkami, a my rozmawiamy. Wręczam Jankowi „Kalendarz Ustroński”, kilka ostatnich numerów (sprzed wyjazdu) „Gazety Ustrońskiej, „GZC” i „Angory”. Udało się też z kartonem wafli „Prince Polo”. Mieliśmy obawy, czy nam tego nie zabiorą przy odprawie, ale że karton był oryginalnie zapakowany, a celnik uwierzył że to prezent dla szkolnego kolegi, z którym nie widziałem się ponad 40 lat, to nie robił kłopotów.
Australia pod tym względem jest bardzo restrykcyjna. Nie wolno przywozić jakiejkolwiek żywności, nasion, roślin, papierosów tylko 25 sztuk na osobę. Przywiozłem też kopie zdjęcia naszej klasy z 1962 roku (byliśmy wtedy w piątej klasie), co bardzo Janka ucieszyło.
Znowu odtwarzany to co pamiętamy z dawnych lat. „Róman, a kiery nas uczył matmy? Falecka. A geografii? Niemcowa. A powiym ci też, że historii nas uczyła Chwastkowa, a polskigo Szewczykowa. Róman, a chodził z nami taki Śliwka? No chodził, Janusz, z Hermanic. Łod downa miyszko kajsi na Śląsku, je doktorym.
A dzieuchy? Te sie trzymióm, nie słyszolech, żeby kierejsi cosi było. A Bujok? Jurek miyszko kajsi w Skoczowie, ale nie widziolech go roki, nie wiem co kaj robi”.
No i tak my se fulali na kanwie tego zdjęcia aż wróciła Wiesia. Przywiozłem też zdjęcia z dwóch spotkań klasowych „po latach”. Ostatnie z 2005 roku. Tam już nas jest mało. I tak idąc i opowiadając o tym co było kiedyś i o tym co widzimy teraz, mijamy China Town, gdzie zaglądamy jednym okiem i dochodzimy do Biblioteki Stanu Victoria, która po zbudowaniu w 1856 roku posiadała na starcie 3846 książek a dzisiaj jest to ponad dwa miliony książek i ponad 16000 rękopisów. Idę z Elą do środka, pozostali odpoczywają w parku przed budynkiem. Biblioteka i czytelnia robią wrażenie – pełno studentów i nie tylko. Każdy potrzebujący znajdzie tu pomoc.
Oglądamy też Parlament i Skarbiec Muzeum Złota, gdzie można się zapoznać z historią czasu Gorączki Złota. Nieodlegle miasteczko Ballarat to świadek poszukiwań i wydobycia złota.
Na deser zostawiliśmy Federation Square, miejsce gdzie odbywają się różne imprezy miejskie, m.in. Święto Polonii w Melbourne.
W drodze powrotnej zaglądamy jeszcze do katedry św. Pawła. Piękna świątynia i jednocześnie siedziba anglikańskiego arcybiskupa.
To już siódma godzina zwiedzania i czas się pożegnać. Dochodzimy ponownie przed budynek Flinders Street Station, tam wsiadamy do tramwaju 109 (bilety zafundował Janek) i już sami jedziemy do portu. Dobiegło końca miłe spotkanie z kolegą ze szkoły podstawowej. Czy jeszcze się w życiu spotkamy? Trudno powiedzieć, ale życzymy im tu w tej Australii wszystkiego dobrego. Roman Macura