– Co chwilę media informują nas o płonących składowiskach niebezpiecznych odpadów na terenie całego kraju, ale nie trzeba daleko szukać. Niestety również Ustronia dotyczy ten problem Podchodzimy do tematu bardzo poważnie i odpowiedzialnie, ale chciałbym też prosić mieszkańców o czujność – mówi burmistrz Ustronia Przemysław Korcz.
Apeluje, by natychmiast informować policję o podejrzanych samochodach, długo parkujących pojazdach i innych niezwyczajnych działaniach. Czasem pozostawiane są na czyjejś posesji przyczepy ze śmieciami. Monitoring miejski na pewno przyda się przy namierzaniu takich zjawisk i do szybkiej reakcji, ale nie ma jak sąsiedzka kontrola i ludzie, mający oko na to, co dzieje się w ich najbliższym otoczeniu.
Na przełomie 2019 i 2020 roku w różnych miejscach na terenie całego Śląska zostały podrzucone odpady niebezpieczne – w Ustroniu w dwóch miejscach na terenach prywatnych. Około 20 ton odpadów zostało podrzucone na ul. Wczasowej w Jaszowcu i prawie 100 ton niemal w centrum miasta, przy ul. Sportowej. Śmieci były zapakowane w tak zwane mauzery, czyli plastikowe pojemniki o pojemności 1 metra sześciennego oraz w metalowe beczki. Już w 2020 roku za kwotę prawie 250 tys. złotych usunęliśmy odpady niebezpieczne z ul. Wczasowej, a na początku tego roku za kwotę prawie 550 tys. złotych 100 ton odpadów na ul. Sportowej.
Artykuł 26a Ustawy o odpadach mówi, że w przypadku podrzucenia odpadów niebezpiecznych, usunięciem ich ma się zająć wójt gminy, burmistrz lub prezydent miasta niezależnie od tego, na czyim terenie się znajdują. Jest to bardzo duży problem dla samorządów. Nikogo nie obchodzi, kto poniesie koszty tego usunięcia, tak stanowi prawo. A koszty są ogromne, jak wskazałem powyżej, i ponoszą je mieszkańcy, my wszyscy.
W 2020 roku po odnalezieniu podrzuconych odpadów właściciele nieruchomości zawiadomili policję, a policja poinformowała Urząd Miasta. Wojewódzki inspektor ochrony środowiska tego samego dnia przyjechał, pobrał próbki do badań, a po ich przeprowadzeniu stwierdził, że podrzucone odpady należą do niebezpiecznych. W pierwszym przypadku dosyć szybko udało się wygospodarować te ćwierć miliona złotych i usunąć odpady. Potem przyszła pandemia, wojna w Ukrainie, wzrost cen i poszukiwanie środków na usunięcie. W tym czasie oczywiście odpady były profesjonalnie zabezpieczone i nic nie zagrażało ani mieszkańcom, ani środowisku naturalnemu. Teren był stale monitorowany przez wojewódzkiego inspektora ochrony środowiska, pracowników Wydziału Środowiska i Rolnictwa naszego Urzędu Miasta i również właściciela nieruchomości, który z nami współpracował. Na początku tego roku udało się znaleźć odpowiednią specjalistyczną firmę, która zabrała odpady za korzystną dla miasta cenę. Wcześniej 20 ton kosztowało nas ćwierć miliona złotych, teraz 100 ton usunęliśmy za nieco ponad pół miliona złotych. Pięciokrotnie większą ilość wywieźliśmy za jedynie dwukrotnie wyższą cenę. Pierwotnie przy cenach z 2020 roku dostaliśmy ofertę na prawie 1,3 mln złotych. Firm zajmujących się utylizacją, posiadających certyfikaty, przekazujących protokoły zniszczenia zgodnie z wszystkimi wytycznymi nie jest w Polsce dużo.
Udało nam się zapobiec w Ustroniu groźnym pożarom odpadów i nie byliśmy na szczęście na pierwszych stronach gazet i w czołówkach programów informacyjnych jak wiele polskich miast. Dzięki współpracy miasta z Wojewódzkim Inspektoratem Ochrony Środowiska w Katowicach oraz właścicielem terenu sprawę załatwiliśmy bezpiecznie i przy niższych niż zakładaliśmy kosztach, ale jednak są to pieniądze wyrwane z naszej kieszeni. Z jednej strony artykuł 26a umożliwił gminom usuwanie odpadów z prywatnych posesji, bo z powodu kosztów właściciele nie byliby w stanie tego zrobić i odpady mogłyby zaszkodzić środowisku, a nawet ludziom, jednak znów zrzucono pewien trudny i kosztowny obowiązek na barki gmin, nie troszcząc się o to, skąd mamy na to wziąć pieniądze. Co więcej, zgodnie z przepisami powinienem odzyskać pieniądze od winnych osób, a więc muszę razem z urzędnikami ratusza poszukiwać sprawców i próbować udowodnić im winę, czyli wykonywać czynności, do których uprawniona jest policja i prokuratura.
W sprawie opisanych podrzuceń postępowanie trwa już 3 lata, toczy się w Krakowie i prokurator nie ustalił jeszcze, do kogo należały odpady. Jak więc burmistrz swoim aparatem urzędniczym ma dokonać czegoś, czego prokuratura nie dokonała przez 3 lata? Pracownicy ratusza jeżdżą do Krakowa i przesłuchują zatrzymanych w sprawie. Zwracamy się też do właściwych instytucji o przesłuchania i przekazanie protokołów, które musimy mieć w dokumentacji urzędu. Sytuacja prawna w tym zakresie jest absurdalna, bo to włodarze gmin muszą działać jak organy ścigania, szukać i udowadniać winę sprawcom. Czy te działania doprowadzą do odzyskania poniesionych kosztów? Nawet jeśli prokuraturze uda się skazać winnych, to do pieniędzy jeszcze daleka i bardzo niepewna droga. Jeśli chodzi o dotacje z WIOŚ, to system jest niewydolny, ponieważ tych środków jest niewiele na taką dużą liczbę gmin borykających się z podobnymi problemami. Nawet nie warto o tym wspominać. Na terenie naszego województwa, tylko w najbliższej okolicy odpady niebezpieczne podrzucono w Wiśle, Skoczowie, Chybiu oraz na gruntach należących do powiatu.
Brakuje jasnych i szybkich ścieżek finansowania utylizacji podrzucanych odpadów, bo na razie pochłania to milionowe kwoty z budżetów miast, co oznacza, że państwo zrzuca koszty na nas, mieszkańców. Ministerstwo Klimatu i Środowiska szacuje, że w grudniu 2020 roku na terenie kraju było prawie 800 miejsc z niebezpiecznymi odpadami, a ich utylizacja miałaby kosztować niemal 2 mld zł. Ministerstwo mówi, że nie ma takich pieniędzy, a skąd mają je wziąć samorządy? Spisała: Monika Niemiec